Kontynuacja przygód Eleny i jej przyjaciół jest jednocześnie kontynuacją wątków rozpoczętych w części poprzedniej, a więc nie mamy tutaj nowego zła, które nachodzi biedne Fell’s Church. Moim skromnym zdaniem można by było połączyć „Uwięzionych” z „Powrotem o zmierzchu” i nikt by na tym nie ucierpiał, a może nawet udałoby się zyskać.
Co nowego wnosi ta część do fabuły? Elena-człowiek chce odnaleźć Stefano (mimo iż według listu, który przeczytała, opuścił ją z własnej woli i dla jej dobra), a żeby móc to uczynić potrzebuje pomocy Damona. Dodatkowo ona i jej przyjaciele – samozwańczy obrońcy miasta – muszę rozwikłać zagadkę dziwnego zachowania miejscowych nastolatek, które ubierają się w skąpe stroje, zachowują wulgarnie i wyzywająco, a czasem też kaleczą własne ciała oraz pozbyć się niebezpiecznych malaków. Bułka z masłem. Historię obserwujemy tylko z punktu widzenia głównych postaci, dlatego nie możemy stwierdzić, co o tym wszystkim sądzi przysłowiowy Kowalski oraz czy inni mieszkańcy dostrzegają, co dzieje się w mieście.
Uznając to za genialny pomysł, Elena, Matt, Bonnie i Meredith dzielą się zadaniami – Elena i Matt ruszają na poszukiwanie Damona, natomiast Bonnie i Meredith odwiedzają Caroline oraz sprawdzają, jak czuje się jedna z opętanych dziewczyn. Ponieważ Elena jest w pierwszej parze, to właśnie ta para pakuje się w największe kłopoty; nie wiedzą bowiem, że Damon nie jest już sobą.
W tej części po raz kolejny spotykamy kitsune – Shinichi’ego i jego siostrę Misao. Mamy więc pewne skromne nawiązanie do kultury japońskiej, które osobiście uważam za świetny pomysł, jednak nie do końca wykorzystany. Cały wątek można by było zdecydowanie lepiej poprowadzić i zakończyć, wyciągając z tego, ile się da.
Główni bohaterowie nie zmieniają się w zasadzie ani trochę – wszyscy wciąż są do siebie bardzo podobni – odważni, dobrzy, gotowi poświęcić się dla siebie i dla miasta. Zero indywidualności. Wyjątkiem jest tutaj Damon, który w tej części przez pewien moment jest sadystyczny, jednak nawet dla niego, nie trwa to długo. Muszę też wspomnieć o Bonnie, która ciągle irytuje swą dziecinnością. Można powiedzieć, że jest tutaj właśnie tą osobą, którą powinno się ratować, gdy ona będzie tylko płakać i słodko wyglądać. Jej przyjaciele zasługują na podziw z naszej strony, bo myślę, że nie każdy podchodziłby do niej z taką wyrozumiałością, jak oni. Myślę, że wielu z nas chętnie rzuciłoby ją malakom na pożarcie, skoro nie może wziąć się w garść. Jest w końcu czarownicą, więc powinna mieć w sobie jakieś pokłady odwagi.
Jak już wspominałam, wątki wprowadzone w tej części mają pewien potencjał. Podobało mi się więzienie w szklanej kuli, a także skromne elementy grozy, które w wypadku innych powieści mogłyby straszyć. Mnie nie przestraszyły, są jednak miłym urozmaiceniem.
Tę część zdecydowanie mogę uznać za lepszą niż część poprzednia, wciąż jednak nie czaruje i nie wprowadza chaosu w życie biednego czytelnika. Niektóre fragmenty są przerysowane. Mam tutaj na myśli nowe świetne zdolności Eleny – które odkrywa oczywiście wtedy, kiedy ich akurat potrzebuje. Damon nazywający siebie jej niewolnikiem, wywołał u mnie śmiech, a niektóre diabelsko-anielskie porównania, którymi raczy nas autorka sprawiały, że nie wiedziałam czy śmiać się, czy płakać.
Zobaczymy, co przyniesie kolejna część, po którą sięgnę na pewno – chcę bowiem dokończyć serię i jestem ciekawa, jakie jeszcze pomysły przyszykowała dla nas L.J.Smith.