„Nieważne, jak bardzo chce się być silnym i odważnym, czasami trzeba ulec i czasami, nawet jeśli to irracjonalne, dopada cię strach i niepokój”.
Jestem sroką okładkową, więc jak tylko na początku roku na bookstagramie pojawiała się okładka tej książki od razu zwróciłam na nią uwagę. Dodałam, więc na półkę na Legimi i tak czekała aż przyszła na nią pora. I wiecie co? Mogła sobie jeszcze czekać.
Spodziewałam się, że nie dostanę historii odkrywczej, a i tak jestem rozczarowana.
Jak to bywa w tego typu książkach, bez dramatycznej przeszłość obyć się nie może. A w tej książce ta przeszłość była tak nakreślona, że chce mi się płakać z tego wszystkiego. I to nie dlatego, że była ona tak bardzo tragiczna i smutna. Nie! Chce mi się płakać, ponieważ odniosłam wrażenie, że odrobinę autorkę poniosło i czuć na kilometr, że ta przeszłość Coopera jest taka…sztuczna? Niepotrzebna? Zbędna? Wciśnięta na siłę? Cholera! Jak nie pasuje jeden kawałek w puzzlach, to nie wciskam go na siłę. Logiczne czyż nie? Przeszłość bohaterów jest płytko opisana. Niby jest, ale jednak jej nie ma. Nawet ta dotycząca Andie, która jak miewam, miała wzbudzić u mnie poczucie współczucia dla bohaterki, ale nie wzbudziła, bo była ledwie maźnięta ołówkiem. To samo tyczy się głównego bohatera, niby istniał jakiś wątek, ale kompletnie nierozwinięty. Przez prawie całą książkę ta jego przeszłość była owiana tajemnicą, powtarzał, że zachowuje się tak, ponieważ coś tam kiedyś się zdarzyło i nie ochroni głównej bohaterki. I jak przychodzi wyjawić, o co chodzi, to jest to zrobione w czterech zdaniach.
To może parę słów o postaciach, które kompletnie niczym się nie wyróżniają, nie są wyjątkowe i niepowtarzalne, lecz dość przeciętne i nijakie.
Andie – główna bohaterka wędruje na moją osobistą listę znienawidzonych postaci. Jest płytkim dzieckiem udającym dorosłą kobietę, ma wewnętrzną cheerleaderkę i detektywa Manka a jej oczy nie współpracują z nią. Totalnie jej nie rozumiem. I jeszcze ma obsesję na punkcie porządku.
Jak byście zareagowali, gdyby wam ktoś obcy poprzestawał wszystkie książki na półkach i inne rzeczy. Ułożył je w nieznanym wam schemacie. No ja bym się wkurzyła. No to Andie jest taką osobą, która wzięłaby wasze rzeczy, ułożyła według własnego widzimisię i jeszcze byłaby zaskoczona tym, że jesteście na nią wkurzeni i jej nie dziękujecie. Oh wait… co z tego, że tu nie mieszkam, mój wewnętrzny detektyw Mank aż nie może wytrzymać, by nie ułożyć tego inaczej.
Cooper należy do specyficznego gatunku idiotów, od których przez chmurę niedojrzałości i dramatu główna bohaterka nie może oderwać swych oczu. Dawno nie spotkałam tak dziwnego bohatera. On był bardziej niezdecydowany niż ja przy wyborze książek albo koloru paznokci. „Muszę zachować dystans” po chwili „ona jest taka wyjątkowa”, a nie sorry jednak dystans, dobra ona jest wyjątkowa… Typie weź się określ wreszcie.
Nie kupiła mnie ich relacja. Jak dla mnie potraktowana jest po macoszemu. Nie ma żadnej chemii i przyciągania. Niby jest subtelnie, ale chaotycznie i szybko. Poznali się. Poudawali, że będą trzymać się z daleka od siebie. Po unikali się. I na końcu i tak są razem i lądują w łóżku. Bez żadnych emocji. Za dużo myślą, za mało rozmawiają i pies wie, kiedy się w sobie zakochali. I przede wszystkim dlaczego?
I teraz uwaga! Dużo ciekawszym wątkiem jest relacja Masona i June. Coś czuję, że drugi tom tej serii będzie bombą. Mason jest cudowny!
Moje rozczarowanie jest takie duże jak z Rzeszowa do Warszawy.