Nie będę ukrywać - ostatnimi czasy rynek książkowy przesycony jest wszelkiego rodzaju romansami paranormalnymi. Z każdej półki w księgarni kiwają do nas wampiry , wilkołaki , anioły. Taki trend. Choć bardzo lubię tego rodzaju istoty to czasami robi mi się w księgarniach słabo.Dlaczego ? Zwykle bowiem takie książki nie reprezentują sobą nic więcej poza chęcią autora i wydawnictwa do sprzedania jak największej ilości egzemplarzy. Będąc szczera muszę wyznać, że i wśród całej tej masy mniej lub bardziej udanych opowieści zdarzają się perełki , które już na pierwszy rzut oka potrafią przykuć moją uwagę. Co o tym decyduje? W pierwszej kolejności oczywiście okładka. I w ten sposób zwróciłam uwagę na "Wschodzący księżyc" Keri Arthur. Okłada intryguje i zachęca do tego żeby zajrzeć do środka. Opis jest na tyle interesujący, że książkę postanowiłam przeczytać.
Bohaterką książki jest Riley Janson pracująca w Departamencie Innych Ras w Melbourne. Riley ma brata bliźniaka, który również tamże pracuje. O ile jednak nasza bohaterka jest pracownikiem biurowym, jej brat pracuje jako Strażnik (którym nawiasem mówiąc Riley nie chce być nigdy). Bliźniaki są mieszańcami - ich matka była wilkołakiem, a ojciec nowo narodzonym wampirem,który zgwałcił matkę. W świecie, w którym funkcjonują nasi bohaterowie nie trzeba się kryć ze swoją innością. Są specjalne kluby dla wilkołaków , wampiry patrolują ulicę jako Strażnicy. Niewiele jednak osób wie o tym,że Riley i Rohan są jeszcze bardziej wyjątkowym. Wszystkim żyje się dobrze do momentu kiedy Riley spotyka na progu domu nagiego, unurzanego w ziemi wampira...
Więcej na temat treści nie będę pisała, bo po co psuć Wam przyjemność z lektury. Wiem, wiem, wiem co poniektórzy zdziwieni są faktem,że zachwycam się paranormalnym romansem. Ale już pierwszym plusem tej książki jest fakt, że bohaterka nie jest jakąś tam wyalienowaną lub dla odmiany strasznie popularną nastolatką - sami wiecie,że to typowe dla mdłych romansideł, które ostatnio pojawiły się na rynku. W książce nic nie jest wygładzone , upiększone. Wampiry są brutalne, a wilkołaki bardzo rozwiązłe. I tu zaczyna się cała afera :)
Zdecydowanie nie jest to romans dedykowany nastolatkom. Na każdym kroku znajdziemy tu bardzo sugestywnie opisane seksualne wyczyny naszej bohaterki. Powiem szczerze,że momentami robiło się naprawdę gorąco, bo Riley jako wilkołak, na którą zaczyna działać księżycowa gorączka traci wszelkie hamulce. Seks jest jednak bardzo sprytnie wpleciony w coraz to nowe zwroty akcji i nie można powiedzieć,że książka opiera się tylko i wyłącznie na nim. Szybka akcja i barwni bohaterowie sprawiają,że ksiażkę czyta się naprawdę przyjemnie. Nie będę pisała, że jest to lektura ambitna , bo żadnej książki tego typu do literatury z górnej półki zaliczyć nie można. Keri Arthur udało się jednak stworzyć lekturę lekką , przyjemną i na swój sposób fascynującą , która jest idealna do poczytania kiedy człowiek zmęczony wraca do domu i nie ma głowy do książki , nad którą musiałby się skupić. Dla mnie to również idealna lektura na lato i jako taką ją traktowałam.
Musze jeszcze napisać ,że "Wschodzący księżyc" to pierwszy tom z dziewięciu przewidzianych przez autorkę książek składających się na cykl "Zew nocy". I choć dziewięć książek to sporo zamierzam przeczytać kolejne, bo rudowłosa Riley zawładnęła moim sercem . Poza tym tego rodzaju książka od czasu do czasu nie jest złym pomysłem, a wręcz odwrotnie - potrafi skutecznie odciągnąć człowieka od problemów codzienności.
Źródło recenzji :
http://moniczyta.blogspot.com/2011/09/wilkoak-tez-ma-prawo-do-miosci-czyli.html