Student medycyny Jori jest pod ogromnym wrażeniem słynnego doktora Charcota, a przede wszystkim jego eksperymentów przeprowadzanych na histeryczkach w szpitalu Salpetriere. Młody mężczyzna ma oczywiście swoje powody, które znacząco wpłynęły na jego zainteresowania i ukierunkowały ścieżkę kariery, jednak pozostawia je dla siebie. Pewnego dnia na jego oddział trafia mała dziewczynka, która okazuje się naprawdę wyjątkowym przypadkiem, ponieważ jest odporna na wszystkie dotychczasowo stosowane metody leczenia kobiet cierpiących na histerię. Jori postanawia wykorzystać tę szansę i tym samym nierozważnie, publicznie proponuje operację na mózgu dziewczynki. Już w momencie, kiedy kończy swoją wypowiedź, zaczyna żałować pochopnie podjętej decyzji. Mała Runa z czasem okaże się być kimś o wiele więcej, niż jedną z na co dzień trafiających do Salpetriere pacjentek. Losy tej trójki osobliwych bohaterów to dopiero początek historii pełnej wzbudzających niepokój wydarzeń...
Na początku muszę przyznać, że już pojawiający się w zapowiedziach krótki opis powieści bardzo mnie zaintrygował. Chociaż nie należę do ogromnej grupy wielbicielek Paryża, to jednak zainteresowała mnie historia osadzona w jego ciemnych XIX-wiecznych zakamarkach. Czego by nie mówić o tamtych czasach, to z pewnością nie był to okres nudny, bo wręcz obfitował on w różnego rodzaju odkrycia i wydarzenia, które znacząco wpłynęły na późniejsze lata. Nie mogę tu nie wspomnieć o tym, że na samą myśl o XIX wieku przychodzi mi na myśl wszechobecny mrok, który zapanował także w literaturze. To wtedy przecież tworzyli Charles Dickens, Mary Shelley czy Edgar Allan Poe – i jak można się domyślić, nie bez powodu ich utwory utrzymane zostały w takim, a nie innym klimacie!
Wracając do samej „Runy” - upiorna atmosfera, ciągłe poczucie grozy, wszechobecne napięcie oraz przybliżenie jednych z pierwszych prób psychochirurgii, to zdecydowanie mocne strony tej powieści. Vera Buck doskonale obrazuje powiedzenie, że mniej znaczy więcej, bo chociaż „Runa” to książka o sporej objętości, to autorka często potrafi przedstawić jakąś scenę nie wdając się w szczegóły, a jednak w sposób oddziałujący na wyobraźnię. Interesującym zabiegiem okazały się również pojawiające się właściwie przez całą powieść tajemnicze napisy, których nie potrafili odczytać bohaterowie. Nawet nie wiem, ile razy zatrzymywałam się, aby spróbować rozgryźć tę zagadkę!
Tak jak zostało to podkreślone w blurbie, autorce bardzo zręcznie udało się połączyć mroczną historię medycyny z intrygująco poprowadzonym wątkiem fabularnym. „Runa” to niesamowita mieszanka, a ze względu na zestaw posiadanych przez tę powieść cech pokusiłabym się o stwierdzenie, że utwór ten jest współczesną odmianą powieści gotyckiej. Styl autorki dodatkowo podkreśla wyjątkowy klimat powieści.
Spodobał mi się sposób, w jaki autorka pokierowała fabułą i umieszczała w niej kolejnych bohaterów. Vera Buck prowadzi narrację wielotorowo, dzięki czemu przez większą część książki czytelnik nie ma pojęcia, w jakim tak naprawdę kierunku autorka zmierza. Można powiedzieć, że właściwie każdy z bohaterów ma coś na sumieniu - jedni mniej, a drudzy zdecydowanie więcej. Co najważniejsze, żadna z występujących w powieści postaci nie jest mdła ani płaska, nawet jeżeli gra rolę trzecioplanową. Autorce udało się uzyskać efekt, dzięki któremu momentami wydaje się, że poszczególni bohaterowie nie mają ze sobą nic wspólnego, nie widać łączącego ich wszystkich razem mianownika. Nadchodzi jednak czas, kiedy wszystkie klocki zaczynają wpadać we właściwe miejsca i dochodzi do wielkiej konfrontacji. Może sam ten moment nie jest tak spektakularny, jak można by się było tego spodziewać, jednak zdecydowanie pasuje do całości i co najważniejsze, zamyka poruszone wcześniej wątki.
Ciekawostka – jeden z często pojawiających się bohaterów drugoplanowych jest Polakiem, chociaż niestety nie został on przedstawiony w zbyt pozytywny sposób. Na pocieszenie dodam, że właściwie nie przychodzi mi teraz do głowy ani jedna postać występująca w powieści, która wywarłby na mnie chociaż neutralne, a nie mówiąc już o dobrym wrażeniu. Pośród plejady takich osobowości wspomniany Józef Babiński wydaje się wręcz sympatyczny i poczciwy. Dodam, że jest to jeden z bohaterów, którzy byli wzorowani na prawdziwych postaciach.
Verze Buck udało się stworzyć niesamowity, tajemniczy i mroczny klimat, którzy utrzymywał się od pierwszej do ostatniej strony. Autorka wzięła na swoje barki duży ciężar, jeżeli chodzi o poruszony przez nią temat histeryczek i początków rozwoju psychiatrii, w moim odczuciu jednak udało się go jej udźwignąć, choć znalazły się pewne drobne niedopowiedzenia. Podczas czytania widać, że autorka wie o czym pisze i że się do tego solidnie przygotowała. Nie brakuje opisów wywołujących co najmniej ciarki na plecach, bo chociaż historia opisana w „Runie” jest fikcją literacką, to jednak wiele z opisanych w niej scen, postaci i doświadczeń przeprowadzanych na kobietach miała niestety miejsce w prawdziwym świecie. Powieść zmusza też do przemyśleń, bo tak jak już wspomniałam, podobne zdarzenia miały miejsce naprawdę i jeszcze do tego nie było to aż tak dawno temu, jakby się mogło wydawać. Obecnie cieszymy się z wielu odkryć i postępu medycyny, jednak ta książka częściowo ukazuje, jak wielkim kosztem zostało to okupione. Uwaga! Ta powieść zdecydowanie nie jest skierowana do osób o słabszych nerwach!