Uzupełniając moją biblioteczkę kupiłam jedną z powieści Nicholasa Sparksa (aby uzupełnić dział z jego działami) - "I wciąż ją kocham". Wczoraj skończyłam ją czytać po raz drugi - musiałam ją "ochrzcić", nawet jeśliby oznaczyło to przeczytanie jej ponownie. Zresztą nie miałam żadnych przeciwwskazań. Uwielbiam pióro Sparksa. Ale niestety jestem posiadaczką okładki filmowej.
Jest to romantyczna historia Johna Tyree, który pewnego dnia poznaje swoją wielką miłość - Savannach. Wszystko wydawałoby się idealne, gdyby nie to, że główny bohater jest żołnierzem i już niedługo wróci z przepustki.
"I wciąż ją kocham" jest kolejną historią tego autora, którą recenzuje. Mam niezwykły sentyment do Sparksa, ponieważ pisze on fantastyczne, prawdziwe, pełne refleksji powieści, które, co do jednej, trafiły do mojego serca. Tak samo było również z tą książką. Gdy pierwszy raz po nią sięgnęłam nie miałam wątpliwości, że za pewnie ponownie uronię kilka łez, bo prawdziwa miłość, to taka, która boli - a takiej tutaj bynajmniej nie brakuje. W końcu u Sparksa jak w prawdziwym życiu - nie wszystko kończy się dobrze, a "Żyli długo i szczęśliwie..." - zostawia innym pisarzom.
Narracja jest pierwszoosobowa. Poznajemy świat, który stworzył Nicholas Sparks, oczami Johna, który boryka się ze straszliwymi problemami natury emocjonalnej. Dowiadujemy się wielu różnych rzeczy o jego przeszłości, gdyż sam nam o tym opowiada, wyciągając wnioski, mówiąc, co by zmienił, gdyby tylko mógł; czego żałuje, a z czego jest dumny. Razem przechodzimy przez to z tym człowiekiem. Odczuwamy to samo co on i wyobrażamy sobie go w różnych sytuacjach, zastanawiając się: "Co by było gdyby...". Jesteśmy świadkami tego jak z dorosłego chłopca z Karoliny Północnej przeradza się w prawdziwego mężczyznę - żołnierza, który kocha.
Strasznie podobało mi się to, iż Sparks wplątał w tą historię odrębną opowieść o relacjach narwanego syna i ojca. Fantastycznie opisał uczucia, które targają głównym bohaterem i jak usiłuje coś z tym zrobić (nie świadom niczego), zamiast pogodzić się z tym faktem. Głównym jednak wątkiem jest wakacyjna miłość Johna i Savannach, którzy poznają się w przypadkowy sposób. Niestety, los tak splątał te dusze, że nie był to tylko wakacyjny romans, a prawdziwe i szczere uczucie. Jednak życie bywa okrutne.
Ta powieść pokazuje, jak trudno jest utrzymać związek na odległość, i że stare rany, po stracie bliskiej osoby, wcale tak szybko się nie goją. Sparks rzuca zupełnie inne światło na miłość, w której nie zastanawiamy się nad swoim szczęściem, czy potrzebami, tylko pragniemy tego promyczka dla osoby, którą kochamy. Nawet jeśli to oznacza, że nigdy nie będziemy jej mieć. "I wciąż ją kocham" jest kolejnym dowodem na to, że w imię miłość człowiek jest gotowy poświecić wiele - nawet samą miłość.
Ta książka uczy nas tego, że nawet po utracie wielkiego uczucia, jest szansa na nowe - tylko, że nie zawsze będzie to samo i w końcu przyłapiesz samego siebie, jak odruchowo spoglądasz na księżyc, każdego pierwszego dnia pełni, a wszystkie wspomnienia wracają. Zdajesz sobie wtedy sprawę z tego, że przegrałeś swoje szczęście, a jednocześnie dałeś je komuś innemu.
Jeśli sięgniecie po tą powieść to obiecuję, że się nie rozczarujecie. Polecam ją zdecydowanie osobom, które lubią sobie popłakać - to idealny wyciskacz łez. Zanurzając się w powieści Sparksa na dobre, będziecie się zastanawiać - czy w sytuacji Johna wybralibyście miłość czy powinność.