Zaintrygowała mnie opinia, że ta książka przypomina prawdziwe wydarzenia sprzed kilku lat, które wstrząsnęły całym krajem.
Mimo tego, że temat bardzo dobry i mógłby faktycznie porwać czytelnika w wir akcji, to jednak czegoś mi tu zabrakło a może wręcz przeciwnie, niektórych opisów było wręcz zbyt wiele. Tym bardziej, że prawdę poznawaliśmy z kilku perspektyw jak również wielu ram czasowych. Książka jest dość krótka, więc taki natłok informacji często przeszkadzał w lekturze i w śledzeniu wydarzeń.
W Jastrzębiu-Zdroju doszło do wielkiej tragedii. W pożarze domu zginęło pięć osób. Matki oraz czwórki jej dzieci nie udało się uratować, jedynie osiemnastoletnia Martyna wyskoczyła ostatnim niemal momencie z okna, ojciec natomiast był w pracy. Od samego początku śledczym sam pożar wydał się dziwny, gdyż jego źródło wykryto w kilku miejscach. Wyglądało to na celowe podpalenie, tym bardziej, że nawet rolety były zablokowane...
Dość często ostatnio dochodziło w domu do awarii oświetlenia, więc może to zwarcie było przyczyną pożaru. Trwają ustalenia.
Młody lecz ambitny prokurator stara się sprawdzić wszystkie tropy. Okazuje się, że ta z pozoru bardzo idealna i religijna rodzina, wcale taka nie była. To wszystko było na pozór. Ojciec, chirurg w miejscowym szpitalu, niby głęboko wierzący i bardzo udzielający się w kościele, miał wiele za uszami.
"Sąsiedzi nie słyszeli o żadnych awanturach, nawet sprzeczkach czy problemach. Poza tym Bóg ich dziećmi szczodrze pobłogosławił, a oni co niedziela pod rękę chodzili na sumę, więc jak miało być między nimi źle? Po prostu nie ma takiej możliwości."
Niemal zawsze uśmiechnięty dla pacjentów i sąsiadów, życzliwy, lecz w domu bywał tyranem. Wprowadzał dyscyplinę dla dzieci a żona nie miała właściwie w tej kwestii zbyt wiele do powiedzenia. Pod pozorem ciągłych dyżurów ma okazję na schadzki z kochankami. Ocalała córka niezbyt dobrze wyraża się o ojcu. Nawet po tej tragedii traktuje ją niemal jak powietrze, jak zło konieczne. W bardzo dziwny sposób okazuje też żałobę..., a nawet jej brak.
Dla Martyny cała ta tragedia jest do tej pory niepojęta, nie potrafi się pogodzić ze stratą mamy i najmłodszego braciszka.
"Pogrzeb... To wspomnienie powracało do niej dzień w dzień. Pięć trumien obok siebie,
w tym jedna wyraźnie mniejsza. Wiktorka..."
Miejscowy dziennikarz również zaczął coś podejrzewać, więc prowadzi swoje własne śledztwo.
Do czego go to doprowadzi?
Czy policja wpadnie na jakiś ważny ślad, który pozwoli na rozwiązanie zagadkowego pożaru?
Książkę czyta się szybko, nie jest zła, lecz moim zdaniem nieco źle skonstruowana, wprowadza wiele zbędnego chaosu. A w dodatku do samego końca nie jest wiadomo, kto tu jest główną postacią, gdyż tak wiele osób jest narratorem i poznajemy ich poboczne wątki niemające wiele wspólnego z fabułą. Są moim zdaniem zbędne.
Zakończenie trochę zaskakujące i dość dziwne, jakby wskazywało na dalszy ciąg.
Mimo tych moich zastrzeżeń książka warta jest uwagi choćby ze względu na powiązania z prawdziwymi wydarzeniami.