To trzynasta część cyklu Rizzoli/Isles i może właśnie tu tkwi problem? W tej rzekomo pechowej trzynastce? Poprzednia książka z cyklu ukazała się kilka lat temu i liczyłam, że po takim czasie dostanę od autorki coś naprawdę powalającego, a jednak czuję rozczarowanie, tym bardziej że jest to najpopularniejszy i najlepszy cykl pisarki.
Pierwsze, co mi się nasuwa, to fakt, że w cyklu Rizzoli/Isles zabrakło Isles. Autorka uczyniła Maurę postacią więcej niż drugoplanową. Jane Rizzoli ma tutaj trochę więcej do powiedzenia, ale tak naprawdę postacią wiodącą w powieści jest Angela Rizzoli, matka Jane. Z mojego punktu widzenia dopuszczenie tej bohaterki do centrum wydarzeń i uczynienie z niej postaci wiodącej było wielkim błędem i zepsuło książkę. Angela, w pierwszoosobowej narracji, pojawia się w rozdziale II i od pierwszych słów jej wypowiedzi widać, jak porażająco infantylną bohaterkę stworzyła Gerritsen. Dość powiedzieć, że wywody Angeli stylem przypominają opowieść kilkuletniego dziecka, które relacjonuje rodzicom, jak minął mu dzień w przedszkolu. Czy naprawdę tak mówi seniorka, rozwódka, kobieta doświadczona i dojrzała? Nie tak wyobrażałam sobie Angelę Rizzoli, która przecież epizodycznie pojawiała się w poprzednich częściach cyklu. W tych migawkach wydawała się kobietą silną, wyważoną i stanowczą, tutaj Gerritsen stworzyła doskonały obraz małomiasteczkowej, małostkowej flądry o zaściankowym sposobie myślenia. Angela została wykreowana na znudzoną, wścibską, narzucającą się, ciekawską voyeurystkę cudzych żyć i rasową plotkarę, w dodatku z potężnym kryzysem wieku średniego, której wydawało się, że wciąż jest seksbombą godną męskiej atencji. Nawet jeśli jej intencje były szlachetne, to sposób ich realizacji budził mój niesmak.
Mary Higgins Clark, znana amerykańska powieściopisarka, nazywana królową suspensu, stworzyła cykl powieściowy, którego główną bohaterką uczyniła bogatą, zblazowaną i wścibską emerytkę, która uważała, że pozjadała wszystkie rozumy. Angela Rizzoli na wskroś przypomina mi tę Clarkową Alvirah Mehan. Może Tess Gerritsen się zainspirowała? Nie wiem, wiem, że wyszło koszmarnie i zepsuło książkę.
Intryga kryminalna była ciekawa, z zaskakującym zakończeniem, które całkowicie wyjaśnia się dopiero na kilku ostatnich stronach, autorce udało się utrzymać napięcie i moje zaciekawienie, mimo że od pewnego momentu fabuły można domyślić się kierunku, w jakim rozwinie się akcja. Oprócz wątku głównego, którym zajmuje się Rizzoli z Frostem, rozgrywa się też kilka wątków pobocznych, związanych głównie z wariackimi „działaniami” Angeli, jeden z nich w pewnym stopniu przyczynia się do rozwikłania zagadki tajemniczego zabójstwa Sofii Suarez.
Ponadto słabo rozwinięty był wątek obyczajowy, dotyczący Isles i Rizzoli. Jakby autorce zabrakło pomysłu, co zrobić z ich życiem. Z Rizzoli uczyniła stateczną matronę, skupioną na pracy i córce, a Isles nagle zaczęła grać na fortepianie w amatorskiej orkiestrze lekarzy. No kiepsko jakoś… Może czas już zakończyć serię?
Nie było oczywiście tak całkiem źle, Gerritsen to jednak pewna ikona kryminału, ale „Wysłuchaj mnie” zdecydowanie odstaje od poprzednich powieści cyklu. Jako fanka, powieść przeczytałam, ale raczej szybko o niej zapomnę.