Czy warto wydać powieść po 42 latach od jej opublikowania? Ponosić koszty praw autorskich, honorarium tłumacza, że o kosztach druku nie wspomnę? I na dodatek – czy warto wydać książkę, której głównym bohaterem jest… język?
Fabuła opowieści Delany’ego – utrzymana w konwencji space opery – jest zwodniczo prosta: podczas kosmicznej wojny dochodzi do sabotażu w ważnych strategicznie miejscach. Tuż przed każdym atakiem rejestrowane są krótkie transmisje w tajemniczym języku, roboczo określanym jako Babel-17. Wojsko zatrudnia Rydrę Wong – słynną poetkę i lingwistkę – do rozszyfrowania transmisji. Rydra kompletuje załogę statku kosmicznego i wyrusza w misję… oczywiście, napotyka na trudności… mają miejsce zamachy na jej życie… a na koniec, co oczywiste, odnosi sukces. Niby nic niezwykłego, na pierwszy rzut oka wygląda jak opowieść spod sztancy, pisana według schematu „zabili go i uciekł”.
Nic bardziej błędnego, w tym przypadku pozory mylą. Autor już w pierwszych scenach opisujących kompletowanie przez Rydrę załogi – jakby mimochodem – przemyca barwny obraz społeczeństwa przyszłości: bezcielesnych członków załogi, przechowalnię dla samobójców, których zawsze można zawezwać (o ile „odcieleśnili” się zgodnie z procedurami), pojedynki chirurgicznie zmodyfikowanych zapaśników. Poszczególne sceny opisane są bardzo oszczędnie, wiele wyjaśnień czytelnik otrzymuje dzięki naturalnie brzmiącym dialogom. Już od początku książki jest jasne, że bohaterka porusza się w konkretnym, przemyślanym i dobrze przedstawionym świecie. Świecie, który ma własną historię. Taka oszczędność opisu okazała się nadprogramową i niezamierzoną przez autora zaletą – czytelnik w ogóle nie czuje, że czyta 42-letnią książkę – szczególnie, że akcja toczy się wartko, jedna przygoda goni drugą, a kolejne pytania narastają w tempie lawiny.
Ale nie przygody Rydry i jej załogi są najważniejsze. Głównym bohaterem tej powieści jest język, tytułowy Babel-17. Język tak jednoznaczny i tak skondensowany, że dla opisu skomplikowanej instalacji kosmicznej, zamiast tomów dokumentacji technicznej, wystarczy dziewięć słów. Język, który u użytkownika wywołuje wrażenie spowolnienia czasu (a może to nie tylko wrażenie?). Język, którego używanie może skutkować zmianami psychiki… W latach 60., kiedy powstawała powieść, panowało przekonanie, że stworzenie uniwersalnego języka technicznego jest możliwe i leży niemal w zasięgu ręki – autor oparł się na przykładzie języków komputerowych. A skoro istnieją takie języki, to dlaczego nie miałby istnieć jeden, uniwersalny język dla wszystkich ludzi? Język oderwany od naleciałości kulturowych, idiomów i związków frazeologicznych tak trudno przyswajalnych przez obcokrajowców. Język zbliżający ludzi, niwelujący różnice. Język tak precyzyjny, że wszelkie niedomówienia byłyby niemożliwe, język bez niuansów i podtekstów, język maksymalizujący wykorzystanie czasu.
Szczerze mówiąc, mnie taka wizja przeraża. Obawiam się, że nie potrafiłabym funkcjonować w społeczeństwie porozumiewającym się takim językiem. Językiem, którego jedynym i nadrzędnym celem jest precyzja i efektywność. Językiem, w którym nie ma miejsca na niuanse, na gry słowne, na metafory. Językiem bez etymologii, kompletnie oderwanym od kultury. Językiem, który nie różnicuje zaimków osobowych. Wcale się nie dziwię, że posługiwanie się takim językiem może wywołać zaburzenia psychiczne. Na szczęście to tylko niespełniona wizja. I oby nigdy się nie spełniła…
Książka Samuela R. Delany’ego została opublikowana w USA w 1966 roku i uhonorowana Nebulą. Doprawdy, nie jestem w stanie pojąć, dlaczego dopiero teraz trafiła na polski rynek. Ale bardzo dobrze, że w ogóle trafiła… Autor wskazał jeden z możliwych kierunków rozwoju społeczeństwa i opisał konsekwencje, z jakimi należy się liczyć wybierając taką drogę. Przedstawił niewątpliwe korzyści płynące ze stworzenia i posługiwania się wybitnie precyzyjnym, oferującym wręcz cudowne możliwości językiem – ale i przypomniał, że każdy postęp ma swoją cenę. I dobrze jest tę cenę znać (a przynajmniej próbować ją oszacować), zanim podejmie się decyzję.
Powieść Delany’ego jest uważana za jeden z kamieni milowych fantastyki. Słusznie.
Recenzja ukazała się 2008-09-09 na portalu katedra.nast.pl