Neverworld Wake recenzja

Przyznam się od razu kupiłam tę książkę bez czytania opisu. Spodobała mi się okłada i rozsądna cena. Książek autorki Marishy Pessel wcześniej nie czytałam, więc nie bardzo wiedziałam czego się spodziewać. Kiedy miałam już książkę w rękach sięgnęłam do jej opisu. "Pięcioro przyjaciół, tylko jedno może przeżyć". Nie przygotowało mnie to do czytania tej pozycji. A nawet lekko wprowadziło w błąd.

W zasadzie przyjaciół było sześcioro, ale jeden z bohaterów zmarł (Jim), zanim mogliśmy go poznać. Została więc piątka. Z czego postacią przodującą jest Beatrice, również dziewczyna zmarłego Jima. Od czego zaczyna się główna historia? Bohaterów poznajemy w momencie, gdy Beatrice dostaje zaproszenie do posiadłości Wincroft od swojej przyjaciółki. Nie przebolała jeszcze tajemniczej śmierci chłopaka, ale liczy, że spotkanie całą paczką będzie okazją do rozmowy o nim. Cała piątka ma się spotkać w posiadłości, a potem wybrać razem na koncert. Ale czy może być to aż tak proste? Gdy już wracają do domu, nagle zdarza się wypadek, który wciąga ich w chaos. Choć powinni zginąć w wypadku, to nadal żyją, ale... Ale właśnie. Chociaż przeżyli muszą zagłosować i wybrać jednomyślnie jedną osobę, która wróci do życia, skazując tym czwórkę pozostałych na śmierć.

Czego można oczekiwać po fabule, która zaczyna się w ten sposób? Sekretów i intryg. Ponadto, mimo że nasi bohaterowie utykają w macie, to wciąż mogą żyć. Przez 11 godzin i 2 minuty żyją swoim życiem, jakby wypadek nigdy się nie zdarzył. Pętla się powtarza. Znowu i znowu i znowu wracają do punktu wyjścia. Czy znajdą sposób, żeby z niego wyjść? I co robią w tym czasie? Tu przyznam, że mamy ciekawe studium psychologiczne. Każdy z bohaterów próbuje radzić sobie z możliwą śmiercią na inny sposób. Jedni się bawią, inni szukają rozwiązania, a jeszcze inni szukają odpowiedzi co się stało z Jimem. Aż w końcu odkrywamy, że żaden z bohaterów nie jest tym, za kogo się podaje.

Zakończenie wprawiło mnie w osłupienie. Choć wcześniej połączyłam kilka skrawków informacji, cała historia formuje się z nich dopiero na koniec. I jest naprawdę ciekawa. Zaczynając tę książkę, na pewno nie oczekujemy takiego rozwoju wypadków. Myślę, że nikt, zaczynając opowieść, nie spodziewał się jak ona się skończy i co naprawdę zabiło Jima. Zdecydowanie jest to książka, która nie zawodzi i do ostatnich stron trzyma w napięciu.