Starożytna chińska klątwa się spełniła - żyjemy w ciekawych czasach. Z jednej strony żyjemy w bardzo rozwiniętym świecie - w ciągu kilkunastu godzin możemy przenieść się z jednego końca świata na drugi; dzięki szczepionkom nie musimy umierać już z powodu większości chorób zakaźnych; mamy szeroki dostęp do edukacji. Standard życia większości z nas jest nieporównywalnie wyższy, niż standard życia niegdysiejszych królów - może i nie mamy własnej świty, a służba nie podaje nam do stołu, ale jeśli najdzie nas ochota to w środku zimy zjemy truskawki. Kto nam zabroni?
Równocześnie jednak obserwujemy swoisty boom najróżniejszych teorii spiskowych, ruchów fundamentalistycznych czy wirusowo rozprzestrzeniające się fejk njusy o córce koleżanki ze szkoły, która... Jedni obserwują to z przerażeniem, inni z niedowierzaniem, a część z nas patrzy na to nawet z pewnym znudzeniem. Bo ileż można tłuc ludziom do głowy, że na wiarę i chłopski rozum nie wzięliby ceny winogron w Biedronce, więc dlaczego wierzą jakiemuś randomowemu kolesiowi z internetu?
Ale oto wkracza on - Andy Norman, cały na biało!
Andy Norman proponuje nam rozwiązanie, którym jest nowa dziedzina nauki zwana ,,immunologią poznawczą''. U jej założeń leży myśl (przekonanie?), że skoro nasze ciało na swój układ odpornościowy, to nasz umysł też musi go mieć. I skoro dbając o swoje ciało - poprzez dietę, ćwiczenia czy przyjmowane leki - możemy swoją odporność wzmacniać, to to samo możemy zrobić z naszym umysłem. Możemy go wzmocnić i wytrenować w taki sposób, żeby od razu rozpoznawał szkodliwe idee i niwelował je jeszcze zanim wyrządzą nam jakąś krzywdę.
Ale jak? Ano, dzięki nowemu modelowi sokratejskiemu - czyli ulepszonej metodzie zadawania właściwych pytań, która w konsekwencji doprowadzi do rozwoju krytycznego myślenia u pytającego.
I to wszystko pięknie, i to wszystko dobrze. I cudownie napisane, czyta się lekko, łatwo i przyjemnie, a entuzjazm autora i jego zapał wobec immunologii poznawczej aż bije po oczach i ogrzewa serce (choć, żeby być szczerym, czasami oślepia i parzy) - aż chciałoby się iść w świat i głosić te pomysły tylko... Tylko że one są jakby niewykonalne na poziomie jednostkowym.
Albo inaczej: jednostka może podjąć świadomy wysiłek służący rozwinięciu swojej odporności psychicznej na różne szkodliwe idee ale najpierw muszą zostać ku temu spełnione pewne warunki. To znaczy: jednostka taka musi chcieć, musi mieć uwarunkowania psychiczne umożliwiające przeprowadzenie krytycznej analizy konkretnej myśli/idei (a tego, mam wrażenie, bardzo często w naszym społeczeństwie brakuje) i musi być gotowa na to, że w trakcie takiego działania pewne rzeczy, które uznawała za święte i niepodważalne okażą się zwyczajne, głupie i jak najbardziej godne podważenia.
Pomóc mogłyby działania systemowe, ale wiele wody upłynie w rzekach świata zanim do nich dojdzie. Szczególnie w naszym kraju, w którym zaraz zaczniemy edukację cofać.
Czytać więc czy nie czytać? Potrzebny ten traktat Normana czy nie? Powiedziałabym, że ,,czytać'' i ,,potrzebny''. To, że moim zdaniem immunologia poznawcza Normana jest czymś na kształt pięknej i utopijnej (a przy tym słusznej i godnej) idei wynika z tego, że jako socjolog z wykształcenia staram się myśleć o otaczającym mnie świecie, jako o systemie naczyń połączonych. Jedna rzecz wpływa na drugą, druga na trzecią i czasami nie wystarczy zmienić tylko czynnika A, żeby wszystko się naprawiło. Czasami dobre chęci nie wystarczą i potrzeba zmian systemowych. Ale zmiany systemowe trzeba wprowadzić i umocnić, a to nie jest takie proste.
Książka taka jak ta jest też w naszym czasie - czyli czasie ,,światopoglądów zaskakująco odpornych na fakty'', jak to zostało ładnie ujęte w teście - szczególnie potrzebna. Może i nie uda się immunologii poznawczej wprowadzić na nasze polskie podwórko, ale może też kogoś skłoni ten tekst do przemyślenia kilku spraw. Może nie od razu na najwyższym, sokratejskim poziomie, może tylko tak, do kawy - ale jednak.
Moim zdaniem to wartościowa pozycja.
*książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl