No cóż... Smakowało nieco jak odgrzewane kotlety, jak XXI-wieczny miszmasz z Huxleyem, Atwood i "Seksmisją", chociaż sama idea nadobna😊. Hůlová raczy nas utopijną wizją świata, w którym nie piękno i ciało kobiety miernikiem jej wartości, a wnętrze; światem, w którym kobiety przestają być przedmiotem, opakowaniem, mięsem, materiałem, którego wartość spada wraz z wiekiem. Wiadomo, mężczyzn niełatwo przekonać do zmiany prespektywy i przyzwyczajeń, stąd konieczność działania Instytucji, efektu funkcjonowania radykalnego Ruchu, która będzie "prostowała" zwichrzonych osobników i uczyła ich za pomocą różnych metod i terapii, że piękno tkwi w środku, że starość jest piękna, że uroda, ta prawdziwa, nie przemija nigdy i niestraszne jej zmarszczki, siwizna, obwisłe piersi, wałeczki i fałdy. Makijaż, medycyna estetyczna, kult młodości to przeżytek, teraz penis znieczulony ma być na świeżość i urodę i nie reagować na nagie kobiece ciało, bo przestałyśmy być sprowadzane do obiektu seksualnego, a same kobiety nie muszą, nie mają wręcz prawa, dbać przesadnie o wygląd, bo godziny spędzone na robieniu twarzy, włosów, paznoki i wyborze ubioru to domena minionego ciemnoczasu, w jasnoczasie wygląd jest zbyteczny. Przymusowej resocjalizacji poddawane są więc także kobiety, które nie potrafią same "uwolnić się" od przestarzałych nawyków i nie chcą dobrowolnie zrezygnować z sukienek, szpilek czy tuszu do rzęs. Jak w każdej, nawet najbardziej szczytnej idei, fanatyzm i fundamentalizm prowadzić musi do terroru... Miało być prowokacyjnie, prześmiewczo, "pouczająco"... Może nawet jest, tyle że świadomość czytania w zasadzie kopii innych powieści przysłania mi wszystko, co w tej książce dobre. Gdybym nie znała "oryginałów" pewnie udałoby mi się zachwycić, uśmiechnąć, westchnąć... A tak... sama nie wiem. Widzę tylko wtórność w innym nieco opakowaniu. Nie potrafię więc z czystym sumieniem polecić, chociaż jednocześnie umiem dostrzec jej mocne strony, ale zachwyt i czytelnicza satysfakcja są mi w tym przypadku obce.