"Kozioł" to książka, która wzbudziła wiele emocji jeszcze zanim odbyła się jej oficjalna premier, ponieważ jest to debiut autora, a blurb na okładce głosi wszem i wobec, że najlepszy tego roku. Musiałam to sprawdzić i dzięki Wydawnictwu Filia miałam okazję sprawdzić o co tyle szumu.
Tematyka jest jedną z moich ulubionych, czyli medyczna. I zmieszana jest z opcją, za którą nie przepadam szczególnie, czyli jest to powieść historyczna. No, ale dokładając do tej kanapki okładkę, która jest genialna i która mnie kupiła jak tylko ją pierwszy raz zobaczyłam... co tu wiele mówić, wiedziałam, że albo będzie to również moja topka tego roku, albo się nie polubimy. A, że bardzo chętnie sprawdzam debiuty, to chciałam się przekonać co Kowalewski stworzył.
Wybieramy się więc do Szczecina, do roku 1957. Wyobraźcie sobie moment, kiedy pojawia się nieznana choroba, jak u nas covid i zaczyna się panika. Do szpitali zgłasza się całe mnóstwo ludzi, nikt nie wie co się dzieje, co to za wirus. Zaczyna się dziać spustoszenie, ludzie umierają, a na tamte czasy jest to ogromny problem więc do działań i znalezienia przyczyny zostaje włączona milicja. Tutaj pojawia się wątek kryminalny, gdzie to funkcjonariusze cofają się w śledztwach aby zweryfikować skąd ta choroba się wzięła. A nie jest ona przypadkiem...
Bardziej spodziewałabym się, że tego typu opowieść zostanie wydana jeszcze w trakcie trwania pandemii. Faktycznie wtedy był wysyp opowieści nie tylko post apokaliptycznych, ale też dreszczowców z pandemią w tle. I choć "Kozioł" też zahacza o tematykę dziwnej choroby wyniszczającej ludzkie organizmy, to jednak jest... inna. To dobre określenie. Wszystko dzieje się szybko, cofamy się jeszcze bardziej w czasie, do nierozwiązanych spraw, w tym do morderstwa. Czyżby to wszystko mogło być powiązane?
Zagadka kryminalna jest iście fascynująca i generalnie zakładałam, że może to być dobry debiut, ale moje oczekiwania zostały zmiecione z powierzchni ziemi, chapeau bas panie Kowalewski za stworzenie czegoś tak zaskakującego, mocnego i wciągającego. Jak na pierwszą książkę tego typu, to jest to absolutny sztos i wcale, a wcale się nie dziwię, że wszyscy się nią zachwycają.
Ale powiem jeszcze o głównym bohaterze, bo jest stworzony tak, że myślę, że osoby, które żyły w czasach PRL-u mogłyby powiedzieć, że to taki człowiek z tamtych czasów, prawdziwy, z krwi i kości. A podszepnę tylko, że autor zahaczył o sprawę, która faktycznie miała miejsce, co jeszcze bardziej podbija napięcie podczas czytania.
Podsumowując, mamy tutaj kawał dobrego kryminału wymieszanego z rozmachem z thrillerem, do tego bohaterów i akcję stworzone tak, że można się zapomnieć i pozwolić wyobraźni poszybować te niemal siedemdziesiąt lat wstecz i pozwolić się zaskoczyć. A wtedy nie było zbyt wielu metod badania dowodów, a mordercy mieli swoiste niebo na ziemi, bo gdyby się tak zastanowić... gdyby nie zjadało ich własne ego i by nie popełniali błędów, to mogliby nigdy nie być złapani.
Mocna, dobra książka, po którą warto sięgnąć i z czystym sumieniem ją polecam.
Recenzja powstała we współpracy z wydawnictwem Filia.