Po raz pierwszy miałem okazję zetknąć się z pisarstwem Amerykanina Cormaca McCarthy'ego i było to doświadczenie nader ciekawe, bo dawno nie miałem okazji czytać tak bezkompromisowej i szczerej prozy.
Mimo, iż powieść ukazała się w Stanach w latach osiemdziesiątych to stosunkowo niedawno zdobyła uznanie wśród czytników. W Polsce ukazała się z w znakomitym tłumaczeniu Roberta Sudoła nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Akcja powieści toczy się w połowie wieku XIX na pograniczu meksykańsko-amerykańskim tj w Teksasie, Nowym Meksyku, Arizonie i Kalifornii. McCarthy opisuje losy młodego chłopaka nazywanego Dzieciakiem , który dołącza do bandy najemników pod wodzą Johna Glantona. Banda na polecenie władz meksykańskiego miasta Chihuahua ma zwalczać niebezpiecznych dla osadników Indian. Dowodem na zabicie autochtonów ma być ludzki skalp- najemnicy wyruszają w szaleńczą pogoń za skalpami. Wszędzie, gdzie dotrą najemnicy sieją śmierć i zniszczenie- mordują kobiety, dzieci, starców, całe indiańskie społeczności zawsze skalpując swoje ofiary. Dziki zachód staje się krainą niewyobrażalnych zbrodni dokonanych po patronatem władz. Bandyci Glantona są jak biblijni jeźdźcy apokalipsy przed którymi nie ma ani ucieczki ani ratunku. Cały świat broczy krwią i cierpi, a pustynia, która otacza człowieka wkoło zagnieżdża się także w jego sercu i duszy.
Mimo, że autor zaczyna swoja opowieść od historii Dzieciaka, to bardzo szybko na pierwszy plan wychodzi postać demonicznego sędziego Holdena. Kim jest sędzia? Jest wielki, bezwłosy, obdarzony nadzwyczajną intuicją, inteligencją i erudycją, a do tego jest pełen okrucieństwa i bezwzględności. Czy jest człowiekiem czy szatanem w ludzkim ciele- tego czytelnik się nie dowie. Jego złowieszcza postać w finale powieści wykonuje swoiste średniowieczne "danse macabre", gdzie śmierć triumfuje ponad wszystkim co żyje.
McCarthy nie stara się o pogłębienie psychologiczne postaci; znacznie bliżej mu do amerykańskiego behawioryzmu, dlatego też tylko zbrodnicze czyny, a nie myśli stają się jedynymi "pewnikami" pozwalającymi określić bohaterów.
Mnie uderzyło to, że mimo tak ogromnego w powieści nagromadzenia zbrodni i okrucieństwa po pewnym czasie przyjąłem to jako konwencję literacką, brutalną i groteskową, ale jednak konwencję. Co ciekawsze groteskowa wizja świata ocierająca się o koszmar jest nader realna i wcale niezabawna. Czytając tę powieść miałem przez chwile skojarzenie z "Urodzonymi Mordercami" Oliviera Stone'a. Te same odległe przestrzenie pustyni i prerii, podobna wędrówka zbrodniarzy i ten sam amerykański mit często nieczytelny dla europejczyków. Tyko, że film był odbierany jako apoteoza przemocy, a "Krwawego południka..." McCarthy'ego tak nie odbieram mimo jego nihilistycznego wydźwięku.
W powieści urzekł mnie jej poetycki nieomal biblijny język, który świetnie pasuje do całości. Być może " Krwawy południk..." nie jest lektura łatwą, ani lekką , ale mimo jej pesymistycznego wydźwięku wartą przeczytania i polecenia. Bo czyż nie taki właśnie jest świat, który nas otacza i który sami współtworzymy? Książka- lustro, w którym powinien się przejrzeć każdy z nas.
PS Historia jest oparta na autentycznych wydarzeniach z połowy XIX wieku.