Do przeczytania "Krwawego południka" namówił mnie sam Larry McMurtry, autor poczytnego "Na południe od Brazos", który w posłowiu "Szlaku Umrzyka" wspomina o powyższym tytule Cormaca, jako inspiracji w utworzeniu w swojej powieści epizodu poświęconego jednym z łowców skalpów, Johnowi Joelowi Glantonowi, hersztowi wyjątkowo okrutnego gangu, który na przełomie lat 40 - tych i 50 - tych XIX wieku pustoszył południowo - zachodnie stany USA i Meksyku, z wyjątkowym okrucieństwem mordując osiadłych tam Indian. Dzieło Cormaca McMcarthy'ego ukazało się w tym samym roku co "Na południe od Brazos" jako powieść trudna w odbiorze, wyjątkowo pesymistyczna i krwawa ale też pełna odniesień biblijnych i literackich.
W sumie to dziwię się, że w ogóle chciałam przeczytać ten tytuł i gratuluję sobie, że wytrzymałam przebrnięcie przez tą ciężką, fantasmagoryczną prozę, która była moją drugą konfrontacją z twórczością McMcarthy'ego. Pierwsza była "Droga", jeszcze z czasów kiedy nie miałam tutaj konta więc z góry domyślałam się z czym przyjdzie mi się tutaj zmierzyć. Proza Cormaca jest bardzo specyficzna. Przede wszystkim trudny i nieprzejrzysty język, choćby poprzez brak tłumaczenia hiszpańskich zwrotów, czy całkowity brak interpunkcji przy dialogach. Nie zdołałam wciągnąć się fabułę tak, jak,jak tego oczekiwałam. Po lekturę sięgałam bardziej z chęci szybszego skończenia i odstawienia na półkę mimo to doceniam zamysł ukazania przez autora krwawych korzeni Ameryki i odheroizowania lege...