Kiedyś stroniłam od czytania powieści polskich autorów. Niezależnie od tego, z jakim gatunkiem miałam do czynienia, nie czułam, żeby nasz rodzimy rynek wydawniczy miał coś ciekawego do zaoferowania. Życie jednak jest przewrotne i postanowiłam sięgnąć po twórczość naszych pisarzy, z których jeden rodzaj literatury szczególnie sobie upodobałam, a są to kryminały. „Najgorsze dopiero nadejdzie” Roberta Małeckiego nie jest pierwszą tego typu lekturą z naszego podwórka, po którą sięgam. Warto?
Spłonął dom. Marek Bener jest dziennikarzem, wykonującym swoje ostatnie zadanie. Zostaje on wciągnięty w zagadki związane z jego przeszłością, gdy okazuje się, że ofiarą pożaru jest jego dawny przyjaciel, który przed laty uwiódł mu narzeczoną. Szybko okazuje się, że kobieta również znika, a ślad po niej ginie. „Honor był potrzebny w czasie wojny. Teraz mamy pokój i liczą się inne wartości.” Ta książka ma dwa ogromne plusy. Pierwszy z nich, to te około pięćdziesiąt stron rozpoczynających powieść, które przyciągają czytelnika jak magnes i nie zamierzają puścić. Kolejnym jest akcja ukazana w drugiej połowie wydarzeń, która bardzo przypomina mi tą z filmów sensacyjnych z przełomu lat 90 a 00. I to są właściwie główne zalety tej powieści. Nie ukrywam, że spodziewałam się czegoś innego. Zwłaszcza po wprowadzeniu, które serwuje nam autor, a które mnie zaciekawiło. To, co rzuca się w oczy to forma pierwszoosobowa. Ja nie jestem zbytnią fanką literatury pisanej z punktu widzenia bohatera, choć jestem w stanie zrozumieć, że często taka koncepcja pomaga nam poznać go lepiej od strony psychologicznej. Moim zdaniem, postać Marka Benera bywa irytująca, choć z początku na taką nie wygląda. Im dalej w las, tym bardziej charakter głównego bohatera zmienia się na gorsze. Nie brakuje sarkazmu, który naprawdę w książkach cenię, ponieważ nadaje on charakteru indywiduum. Nie brakuje również narzekania oraz niewygodnych pytań. Wszystko to kumuluje się i tworzy istotę, z którą mogłabym się dogadać jedynie w kwestii upodobań muzycznych. Wychodzę z założenia, że pozostałe postaci są tutaj potraktowane po macoszemu, zwłaszcza w kontekście pierwszych rozdziałów. Mamy, chociażby kogoś, kto został wprowadzony do historii jako osoba ważna dla fabuły (w kontekście życia zawodowego głównego bohatera), a którego rola kończy się kilka stron później. Szczerze mówiąc, liczyłam na to, że wątek jakoś się rozwinie, przez co mocno się rozczarowałam. „Nigdy nie wiesz o sobie wszystkiego. Nigdy, dopóki nie staniesz na krawędzi i nie zrobisz czegoś, do czego — jak sądzisz — nie byłbyś zdolny, a co w konsekwencji zmienia cię na zawsze.” Sama fabuła poprowadzona jest w sposób przejrzysty i klarowny. Do najważniejszej części w historii trzeba jednak trochę poczekać, ponieważ po dobrym początku mamy nagły spadek akcji, a opisy stają się zbyt długie i nużące, by wkręcić się w książkę na całego. Gdybym powieść odpuściła po tych dwustu stronach z pewnością bym żałowała, ze względu na dynamiczną akcję, która ukazana jest w drugiej połowie kryminału. Jak już zapewne zdążyliście zauważyć, wspomniałam we wstępie o filmach akcji z przełomu lat 90 oraz 00. Tak… To, co sprawiło, że nie oderwałam się od tego wszystkiego, to właśnie podobieństwo „Najgorsze dopiero nadejdzie” do kina z tamtych lat. Mam tu na myśli stricte amerykańskie kino akcji. Jest to pewien obszar moich zainteresowań, stąd zapewne ta myśl i skojarzenie. Czy jest to pełnokrwisty kryminał? Według mnie nie. Ma on jednak w sobie coś, co może przyciągnąć sporą część czytelników: prostota, przyjemny język oraz dynamiczny bieg wydarzeń. Czy uważam, że był to kryminał, który warto przeczytać? Tak, choć trzeba mieć do niego troszkę cierpliwości.