Księżyc w nowiu to kontynuacja Zmierzchu, którego recenzję rozpocząłem od słów "Panom już dziękujemy". Jednak tym razem sprawa nie jest taka prosta, bowiem druga część tego romansu dla nastolatek spodobać się może nawet płci męskiej. Nie do końca oczywiście, ponieważ to wciąż powieść, w której pierwsze skrzypce grają uczucia. Mimo to warto spróbować.
Powiem nie owijając w bawełnę - Księżyc w nowiu jest od Zmierzchu lepszy, jednak ocenę, przez kilka rzeczy, dostanie taką samą. Zanim sięgnąłem po tę pozycję, zastanawiałem się, czy pani Meyer uda się mnie nie znudzić. Uczucie Belli i Edwarda się już się przecież ustabilizowało. W dodatku akcja książki zaczyna się parę miesięcy po Zmierzchu, co automatycznie skazuje nas na westchnienia, całusy i wyznania szczerej miłości, prawda? Nieprawda. Autorka wybrnęła z tej sytuacji w sposób tak prosty, że aż prostacki: pozbyła się bowiem Edwarda. Motywy, dla których opuszcza on Bellę, są idiotyczne, więc spuśćmy na nie zasłonę litościwego milczenia. Logiki w tym za grosz, a i historia wiele traci bez jego bezczelności, złośliwości i ciętych komentarzy. Więcej, wyjeżdża cała rodzina Cullenów. Nie rozumiem, jak można kontynuację pozbawić najbardziej charakterystycznych postaci pierwszej części, ale na pewno nie pozostawia to czytelnika obojętnym (Belli również). Dziewczyna po tej stracie popada w otępienie i traci zupełnie kontakt ze światem (niezły pomysł z pustymi kartkami, oznaczonymi jedynie nazwami kolejnych miesięcy). Wygrzebuje się z tego cudem, a parę dni później odkrywa, że przebywanie z jej znajomym z dzieciństwa, Jacobem Blackiem, całkiem nieźle chroni ją przed nawrotami depresji. Młodzi spędzają ze sobą coraz więcej czasu, Jacob liczy na coś więcej, Bella nie umie mu tego dać... Impas. Do czasu.
Poprzednią część nazwałem naiwną. Tutaj też nie udało się ustrzec swego rodzaju naiwności. Zachowanie Belli po odejściu Edwarda jest, według mnie, co najmniej dziwne. Przełknąłem depresję i otępienie, ale fizycznego bólu powodowanego wspomnieniami zrozumieć nie umiem. Więcej, uważam, że jest głupi (wzburzone tym stwierdzeniem czytelniczki uprasza się o nie słanie bomb na adres recenzenta; recenzent ma niemal zerowe doświadczenie w materii boleści związków damsko-męskich). Przez jakiś czas uważałem, że siada też trochę logika historii. Mianowicie, autorka już w poprzedniej części uniewrażliwiła Bellę na Edwardowe czytanie w myślach. Teraz okazuje się, że psychiczne zdolności innych wampirów również na nią nie działają. Niby fajnie, ale dlaczego w takim razie w Zmierzchu Jasper nie miał żadnych problemów z manipulowaniem nastrojem dziewczyny? Z pomocą przyszła mi strona autorki, która jasno mówi, że zdolność Jaspera oddziałuje na ciało, nie na umysł (zmienia puls i reguluje wydzielanie hormonów).
Pomimo tego narzekania, przyznaję bez bicia, czytało się nieźle. Jeśli chodzi o ilość wydarzeń, to już poprzednik był ich pełen. Tu, jakimś cudem, udało się zmieścić jeszcze więcej. Bella, chociaż wciąż niezdarna, pokazuje pazur i zaczyna trochę szaleć (podchodzenie w nocy do grupy nieznanych mężczyzn, jazda na motocyklu, skoki z dużej wysokości). Jakby dla przeciwwagi znacznie więcej się mazgai, gdy tęskni za Edwardem. Wspomniałem już, że zniknięcie tego wampira pozbawiło książkę specyficznego uroku, który miała jej poprzedniczka. Nieco ten fakt stara się naprawić Jacob, który stał się bardziej pewny siebie i całkiem śmiało próbuje poderwać Bellę. To jednak niezupełnie to samo.
Autorka już wcześniej mocno pomieszała rozmaite wyobrażenia wampirów, tworząc z nich gulasz mający najlepiej pasować do przygotowanego dania. W ramach przystawki dodała teraz wilkołaki - równie fantazyjnie, choć wiarygodnie, przedstawione. Zgrabnie dorzuciła starych znajomych: Laurenta i Victorię (której wątek nie został rozwiązany, więc wiadomo, co zobaczymy dalej). Narracja jest lekka, dialogi swobodne i naturalne. Czyta się doprawdy znakomicie i nawet nieco zbyt duży poziom cukru na końcu nie wywołał u mnie niestrawności.
Tym razem żadnych wygłupów ze stronami nie było. Naliczyłem trzy literówki, co jak na niemal pięćset stron jest wynikiem całkiem niezłym. Na czarnej okładce gości teraz poszarpany, biało-czerwony tulipan. Ponownie wygląda to niesamowicie klimatycznie. Może nawet za bardzo, bo sugeruje większą dojrzałość książki, niż jest w istocie.
Nie zawiodłem się. Księżyc w nowiu to wciągająca, nastrojowa powieść. Kontynuacja godna poprzedniczki. Jeśli podobał ci się Zmierzch, po tę pozycję sięgaj bez wahania. Mnie zaś nie pozostaje nic innego, jak czekać na kolejny tom (Zaćmienie). Bardzo mnie interesuje, czy Bella w końcu dopnie swego i zmusi kogoś do przemienienia jej w wampirzycę (i jak autorka wybrnie ze związanych z tym problemów).