Red, Rose, Naomi i Leo to grupka nastolatków, którzy jeszcze rok temu nie mieli ze sobą nic wspólnego. Do czasu, aż założyli zespół „Mirror, Mirror” – pasja do muzyki sprawiła, że stali się specyficzną, ale lojalną czteroosobową rodziną. To dlatego wszyscy są wstrząśnięci, kiedy Naomi znika, a później, nieprzytomna, zostaje wyłowiona z rzeki. Policja twierdzi, że to próba samobójcza, jednak przyjaciele Nai zaczynają się domyślać, że za tymi tragicznymi wydarzeniami stoi ktoś inny.
Choć zwykle w recenzjach nie odnoszę się personalnie do autorów powieści – oceniam wyłącznie ich umiejętności – to jednak w tym przypadku muszę przez chwilę pochylić się nad wątpliwym autorstwem tej książki. Cara Delevingne nie budzi u mnie gwałtowniejszych uczuć, jednak przyznam, że na wieść o jej debiutanckiej powieści byłam zaciekawiona. Ta ciekawość szybko zmieniła się w sceptycyzm, kiedy odkryłam, że za powstaniem „Mirror, mirror” stoi jeszcze jedna osoba, kompletnie pomijana w działaniach marketingowych. Nie wpłynęło to co prawda na mój odbiór książki, jednak przyznam szczerze, że bardzo mnie zastanawia, czy wkład pani Delevingne wyszedł poza podpisanie się własnym nazwiskiem czy ewentualnie pomysł na fabułę. No, ale nie o tym powinien być ten tekst. Powieść tak czy siak powstała, przeczytałam ją i w oderwaniu od przemyśleń na temat autorek (autorki?) muszę powiedzieć, że jest naprawdę niezła.
Początek wydał mi się niesamowicie pompatyczny i... poetycki. Odniosłam wrażenie, że styl jest niezwykle napuszony, jakby przeżyciom nastolatków chciano nadać dużo głębszy i dużo bardziej górnolotny wydźwięk. Na szczęście z czasem to niezbyt przyjemne odczucie minęło, skupiłam się natomiast na samej fabule. Historia być może nie jest przesadnie skomplikowana, aczkolwiek dobrze przemyślana – patrząc na całość dostrzegam, że poszczególne wątki zostały umiejętnie powiązane, jeden motyw prowadził do drugiego, przez co książka osiągnęła stan harmonii i spójności. Na dodatek nie spodziewałam się, że powieść młodzieżowa może mnie zaskoczyć; tymczasem dwa naprawdę porządne plot twisty sprawiły, że na chwilę przerwałam czytanie, żeby zadać sobie bardzo ambitne pytanie: „WTF?”.
Najbardziej podoba mi się kreacja bohaterów. Red, Rose i Leo są tak pełnokrwiści i naturalni, że spokojnie mogłabym pomyśleć, że to prawdziwe osoby, których sylwetki zostały po prostu przeniesione na papier. Znamy ich wygląd, warunki rodzinne, motywację, sposoby zachowania, nawyki. Naomi pomijam tutaj z rozmysłem, ponieważ pogrążona w śpiączce nie bardzo daje się poznać, choć oczywiście jej charakterystyka została całkiem ładnie nakreślona w retrospekcjach. Jest też Ashira, siostra Nai i zarazem jedna z najlepszych postaci w powieści. Środowisko, w którym występują bohaterowie, prezentuje się do bólu prawdziwie, ani przez chwilę nie miałam wątpliwości, że takie wydarzenia rzeczywiście mogłyby mieć miejsce. Co prawda nie jestem pewna, czy osiemnastolatka rzeczywiście może mieć takie zdolności hakerskie (pewnie może), zaś zakończenie było dość naciągane, jednak przyznaję, że autorki uniknęły sztuczności, również w warstwie dialogowej.
Kompozycja książki jest dość prosta, to zwykły związek przyczynowo-skutkowy. Fragmenty tajemnicy dotyczącej tego, co się stało z Nai i kto za to odpowiada, zostają odkrywane stopniowo i z rozmysłem, by pod koniec przejść do całkiem widowiskowego punktu kulminacyjnego (choć ujawnienie sprawcy było bardzo cliché). To, co wpadło mi w oko, to fajne przerywniki w postaci wiadomości z czatu, postów z Instagrama czy fragmentów piosenek Mirror, Mirror. Zabieg być może nie należy do najbardziej odkrywczych, ale jednak dobrze dopełnił fabułę i sprawił, że forma „podania” jest atrakcyjniejsza.
Chociaż podejrzewam, że starsi czytelnicy mogą znudzić się książką najdalej w połowie, to jednak uważam, że przedstawiono w niej całkiem trafną diagnozę młodego pokolenia, co czyni powieść na tyle wartościową, by przeczytać ją przynajmniej raz. Ujęte problemy są stale obecne w naszym świecie i nie można ich ignorować. Nietolerancja, prześladowania w szkole, poszukiwanie własnej tożsamości, używki, cyberbullying, wykorzystywanie seksualne, toksyczne relacje, brak poczucia bezpieczeństwa we własnym domu. Powiecie, że to nic nowego, przecież wszyscy wiedzą, że takie rzeczy się dzieją, ale sądzę, że trzeba stale o nich przypominać. „Lustereczko, powiedz przecie, kim jesteśmy w tym świecie?” – to mogłoby być mottem tej książki. Jestem przekonana, że wiele nastoletnich czytelników rzeczywiście przejrzy się w tej powieści jak w lustrze i może odkryje źródło swoich problemów.
„Mirror, mirror” to z całą pewnością nie jest książka wybitna. Ma parę niedociągnięć, odrobinę koloryzowania pod koniec, a miejscami zbędny patos, bez którego dałoby się obejść. Ale to wciąż nienajgorszy, a nawet całkiem dobry debiut (zakładając, oczywiście, że debiutantka odwaliła tutaj swoją robotę). Czyta się lekko, a i do przemyślenia coś zostaje. Cieszę się, że moje oczekiwania nie były zbyt wysokie, bo dzięki temu mogłam się naprawdę przyjemnie rozczarować.