Przeczytałam... w zasadzie trafniejsze będzie określenie pochłonęłam.
Po raz pierwszy pochłonęłam książkę latem 2007 roku, kiedy wracałam z sanatorium do domu. Trasa z Krakowa do Poznania zajęła co najmniej siedem lub osiem godzin, a czym dla mnie jest 237 stron, gdy oczy same śmigają po kartce, palce przewracają strony, a wyobraźnia pracuje ze zdwojoną mocą. Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam po przyjeździe do domu było odpalenie komputera z zamiarem zamówienia kolejnych tomów... i przeżyłam lekkie załamanie. Musicie wiedzieć, że jedną z największych osobistych tragedii jest dla mnie czekanie na wydanie kolejnych tomów. Jestem nerwusem i osobą skrajnie niecierpliwą, więc rodzina doskonale wie, kiedy nie wchodzić mi w drogę, bo wtedy robię się naprawdę nie miła. Ale tak wyglądała sytuacja po przeczytaniu II tomu Tańca Bogów, bo na Dolinę Ciszy musiałam czekać do listopada. Niby nie dużo bo trzy miesiące, ale mimo wszystko była to dla mnie męczarnia.
To właśnie dzięki Magi i miłości rozpoczęła się moja przygoda z Norą Roberts, którą uważam za fenomenalną autorkę, stojącą na piedestale moich ukochanych pisarek międzynarodowych. Przyznam, że jako siedemnastolatka miałam pewne opory by sięgnąć po ową książkę, gdyż posiadała taki... tytuł. Magia i miłość była niczym neon jednoznacznie mówiący, o czym będzie powieść. I tak jako licealistka wkroczyłam w barwny świat romansów, gdzie przez następne trzy lata Nora Roberts stała się dla mnie ikoną współczesnych pisarek. Niechlubnie przyznam, że po dziś dzień zgromadziłam całkiem sporą kolekcję jej książek.
Czym mnie urzekła ta książka? Ano było to na długo przed literackim-wampirzym-boom (chyba wszyscy wiedzą o co chodzi, ale wyrażę się jasno, o którą prekursorską pozycję mi chodzi: Stephenie Mayer i jej Saga Zmierzch), gdzie element wampiryzmu w literaturze kobiecej pojawił się dla mnie po raz pierwszy. I bardzo mi się to spodobało.
Trzy kobiety i trzej mężczyźni - Glena, Blair, Moira oraz Hoyt, Larkin i Cian. Pochodzą z różnych światów, różnych epok. Są odrębnymi indywidualnościami, gdzie żadne z nich nie lubi, gdy się nim dyryguje, ale muszą połączyć siły, przezwyciężyć własne słabości by stworzyć krąg mocy, mogący pokonać czyhające w mroku zło. Piękna jak grzech, dumna i niepokonana Lilith - królowa świata wampirów, tworzy armię, która bezpowrotnie zniszczy świat ludzi sprawiając, że to rasa nieumarłych będzie rządzić wszystkim światami i wymiarami. Wybrańcy bogini Morrigan mają się zjednoczyć i stanąć twarzą w twarz z własnymi lękami, powstrzymując żądze nienawiści i oczyścić świat z destrukcyjnej mocy Lilith.
Niby banał, ale zapraszam do lektury. Przekonacie się, że ta książka ma w sobie to... coś.
Początkiem historii jest walka Hoyta bezpośrednio z samą królową ciemności - Lilith, która zabrała mu to, co było dla niego najważniejsze w całym życiu. Ukochanego brata, Ciana. Po przegranej walce, wyczerpany Hoyt leczy rany w samotności i wówczas, w tej mrocznej godzinie przychodzi do niego sama bogini Morrigan składając mu niecodzienną propozycję. A właściwie rozkaz. Hoyt chcąc, nie chcąc musi wypełnić wolę bogów i dlatego korzystając ze specjalnego zaklęcia przenosi się do ery żelaznych drapaczy chmur, metalowych skrzynek, w której zamknięci są mali ludzie, skąpo ubranych kobiet o ognistym spojrzeniu oraz... dawnego brata, Ciana. Ale czy Cian zechce przeciwstawić się własnemu gatunkowi i stanąć po drugiej strony barykady? Czy będzie w stanie dalej egzystować wiedząc, że skazał swoich współbraci na zagładę? Te pytania są niestety nie na miejscu, gdyż Cian zawsze był aroganckim egoistą, a przynajmniej starał się za takiego uchodzić.
Dalszymi postaciami książki są: Blair (czarująca odważna wojowniczka-łowczyni wampirów pochodząca z naszych czasów, potomkini Noli, młodszej siostry Hoyta i Ciana), Moira (przyszła królowa Gealli, która nosi w sercu osobistą urazę wobec rasy wampirów i darzy ich szczerą nienawiścią), Larkin (zmiennokształtny przybyły wraz z kuzynką Moirą z Gealli). Jestem ciekawa, czy czytając pierwszy tom ktoś z Was wiedział już jak będą sparowane dalsze osoby?
Nie było dla mnie zaskoczeniem, że w pierwszym tomie wyłoniła się pierwsza para zakochanych. Była to Glena i Hoyt, czarownica i czarownik, ruda piękność z XX wieku i siejący grozę przystojny mag przybyły z 1128 roku. Czujący do siebie fizyczny pociąg muszą razem współpracować, żyć w jednym miejscu, pracować, uczyć się walki, co nie sprzyja ich napiętym relacjom. Napiętych od mocy namiętności, która dochodzi do głosu łącząc Glenę i Hoyta mocą prawdziwej miłości.
Książka sama w sobie jest ciekawą lekturą, porywającą i wciągającą. Tom, który posiadam na własność krążył z rąk do rąk, więc po okładce i stronach widać odcinający się ząb czasu. A sama historia, tak niecodzienna, a prosta do wyobrażenia. Po poleceniu tej książki wiele moich licealnych koleżanek wyciągnęło ręce po ową lekturą... i już na zawsze pokochałyśmy Norę Roberts miłością nieodwracalną i szczerą. A szczególne miejsce w moim sercu ma Trylogia Kręgu.