"Mort" to moja czwarta książka autorstwa Terrego Pratchetta. Po beznadziejnym "Łups!" i "Kolor magii" oraz przeciętnej "Wyprawie czarownic" nie miałam kompletnie ochoty znowu przerabiać scenariusza: 1. Wielki zapał. 2. Droga przez mękę 3. Wyklinanie za stracony czas. No cóż, jednak znana jestem, jeżeli chodzi o książki, że mam słabą wolę, więc postanowiłam dać temu pisarzowi drugą szansę. Tym razem jednak, dobierając tytuł uważnie przyglądałam się komentarzom i opiniom różnych ludzi. Padło na "Mort" czyli pierwszą część z cyklu o Śmierci. Efekt był...
Książka opowiada głównie o przygodach pewnego chłopca o imieniu Mort, zdecydowanie odróżniającego się od swoich rówieśników. Pewnego dnia do miasta przybywa sam Śmierć (tak moi drodzy, ci którzy czytali inne książki Pratchetta, wiedzą, że tutaj śmierć to nie kostucha, ale miły i zabawny kościotrup rodzaju męskiego), poszukujący terminatora. Jak się pewnie domyślacie, wybór padł na Morta. Biedny, przemęczony nadmiarem pracy Śmierć przecież też musi sobie od czasu do czasu zrobić wakacje, no nie? Tymczasowo obowiązki przejmuje chłopiec, jednak jak wiadomo śmiercią można być, ale nie stać się. Niedługo, bo po pierwszym dniu pracy Mort zdążył narobić już sobie nie lada kłopotów.
"Mort" to czwarta część z serii o Świecie Dysku, jednak pierwsza z cyklu o Śmierci. W niej możemy spotkać się z fenomenalną i przezabawną postacią jaką jest "kościsty strażnik klepsydr życia". Mimo, że nie przepadam z twórczością Pratchetta, to jedno muszę mu przyznać: postaci kreuje po mistrzowsku. Poza tym każda z nich ma ciekawą i oryginalną osobowość, co pozwala nam znienawidzić lub pokochać czarne lub honorowe i zacne charaktery. Charakterystyczne jest dla tego pisarza przywiązywanie wagi do detali, co urozmaica bohaterów i sprawia, że są oni barwni i ciekawi. Poza tym "Mort" to była pierwsza książka tego autora, którą czytało mi się z przyjemnością ze względu na interesującą fabułę. Nie mogło jak to zwykle bywa u Pratchetta zabraknąć intryg i podwójnych tożsamości niektórych bohaterów.
Postanowiłam stworzyć odrębny akapit dla analizy języka i stylu Pratchetta, który zdecydowanie jest kwestią wartą omówienia. Zacznę od tego, iż mnie żadna książka tego autora (również "Mort") nie porwała. Muszę przyznać, że piszę on oryginalnym stylem, co oczywiście nie świadczy źle o języku jakim się posługuje, ale jest on na tyle oryginalny, że trzeba się do niego przyzwyczaić. Jak już wspominałam przywiązuje on dużą wagę do detali, z których większość może człowieka rozbawić i zainteresować, ale nie zapominajmy również o tych, których opisy są momentami po prostu nużące. Przyznam się, że ja do książek Pratchetta potrzebuję idealnej ciszy i skupienia, aby nie pominąć żadnego istotnego szczegółu oraz odosobnienia, aby nagle w na przykład pociągu nie wybuchnąć gromkim śmiechem :D Dodam jeszcze, że moje zdanie na temat tej książki ulegało wielokrotnej zmianie, bo okresowo zapierała dech w piersi, a czasem zwyczajnie nudziła.
Osobom, które nie czytały nic z serii Świata Dysku muszę powiedzieć, że jest on ciekawie skonstruowanym oraz bardzo intrygujący. Jak już wspominałam, nie przepadam za twórczością Pratchetta, ale główną tego przyczyną jest jego unikatowy styl, co oczywiście nie wyklucza tego, że dysk nie może mnie intrygować. Wręcz przeciwnie. Śmiem nawet powiedzieć, że pomijając 3 nieudane spotkania z angielskim pisarzem fantasy, to "Mort" stał się pewnego rodzaju katalizatorem, który zachęcił mnie jedynie do sięgnięcia po dalsze części z cyklu o Śmierci.
"Mort" bardzo mi się spodobał i to muszę przyznać. Jednak jak już mówiłam, ów oryginalny styl może być czasem mega wnerwiający, dlatego też moja ocena jest taka, a nie wyższa. Mimo wszystko polecam książkę zarówno dorosłym fanom fantasy, jak i dzieciom w wieku odpowiednim, aby "nadążać za autorem" (tak więc myślę, że 12-13 latek spokojnie może już się zainteresować Światem Dysku). Mam nadzieję, że "Wiedźmikołaj", którego ostatnio zamówiłam również nie zawiedzie moich oczekiwań. Polecam