Na moją pierwszą książkę Jodi Picoult czekałam bardzo długo. Wciąż czytałam pozytywne recenzje, a ciekawość zżerała mnie od środka. Nie przepadam za powieściami obyczajowymi, ale gdy nadarzyła się okazja zdobycia „Tam gdzie ty” nie wahałam się ani chwili. Picoult skupia wokół siebie szerokie grono fanów. Jej książki zostały przetłumaczone na 34 języki, a łączny nakład przekroczył 15 mln egzemplarzy! Takie dane świadczą jedynie o tym, że ta 46 – letnia pisarka jest jedną z najbardziej znanych autorek powieści obyczajowych XXI wieku.
Max i Zoe z pozoru mogą wydawać się szczęśliwym małżeństwem, jednak długotrwałe starania o dziecko zawsze kończące się niepowodzeniem powoli rujnują ich związek. Po urodzeniu martwego dziecka Max i Zoe postanawiają się rozstać. Zoe znajduje pocieszenie w ramionach kobiety, natomiast Max wstępuje do Kościoła Wiecznej Chwały. Te dwa kontrastujące ze sobą światopoglądy po niedługim czasie stają się przyczyną głośnego konfliktu nie tylko pomiędzy Zoe i Maxem.
Muszę przyznać, że miałam duże oczekiwania jeżeli chodzi o „Tam gdzie ty”. W końcu nie możliwe jest, żeby tak popularna i uznana pisarka jak Jodi pisała jakieś gnioty. A jednak bardzo się zawiodłam. Najbardziej nie podobało mi się kreacja bohaterów, gdyż z żadnym nie mogłam się utożsamić i za żadną ze stron opowiedzieć. Bardzo nie lubię takiej sytuacji, ponieważ moim zdaniem właśnie istotą czytania jest możliwość przeżywania emocji razem z daną postacią. Poza tym wszystkie główne role były mdłe i nijakie. Kiedy pani Picoult próbowała ukazać „niepokorną Zoe” w scenie, gdy ta wparowała na stołówkę i zaczęła grać na garnkach przeszło mi tylko jedno słowo na określenie tego nieudolnego zabiegu, a mianowicie „żenada”
Zgadzam się, że „Tam gdzie ty” porusza poważne problemy, jednak sposób w jaki Max i Zoe próbują je rozwiązać jest według mnie żałosny. Obydwoje kierują się egoizmem, pychą oraz głupotą zarzucając to samo drugiej osobie. Punkt widzenia każdej strony wydawał mi się błędny, a pastor Clive i cały jego „kościół” był jak dla mnie jedną wielką pomyłką i „przypałem”.
Z jednej strony mamy przykład nawróconego Maxa (któremu prawie się Jezus ukazuje – cała ta scena bardzo mnie rozśmieszyła, ale już o tym się nie będę rozwodzić), a z drugiej Zoe, która po 9 latach małżeństwa zmienia orientację seksualną. I wszystko byłoby pięknie i ładnie, gdyby nie to, że każde z nich dochodzi w końcu do wniosku, że tak naprawdę nie kochało drugiej strony, nie znajdowało u niej zrozumienia itd.. Przeżyli z sobą 9 lat i jak na dźwięk pstryczka się odkochali? Skąd ta nagła zmiana? Ze wstępnych opisów Zoe wydawało mi się, że jej małżeństwo pominąwszy problemy z zajściem i donoszeniem ciąży było raczej udane.
Jeżeli chodzi o styl pisarski Jodi Picoult to nie mam żadnych zastrzeżeń – książkę czytało się lekko, szybko i przyjemnie. Posługuje się ona spójnym i pozbawiony zbędnej paplaniny językiem. Postąpiłabym wbrew sobie gdybym napisała, że „Tam gdzie ty” jest gniotem literackim, ponieważ na pewno tak nie uważam mimo negatywnych wrażeń po przeczytaniu.
W sumie już wszystko, co chciałam powiedzieć napisałam. Tak więc podsumowując czuję duże rozczarowanie i na pewno nie sięgnę po inną książkę Picoult, mimo że mam świadomość, iż być może jakaś inna pozycja mogłaby mi przypaść do gustu. Kiedyś moja koleżanka powiedziała, że powieści Jodi Picoult uczą życia. Wtedy nie wiedziałam, co powiedzieć, bo nie miałam żadnych podstaw, ale teraz uważam, że te „życiowe i dydaktyczne utwory” można wrzucić do jednego worka razem z telenowelami i serialami – tylko naiwniacy myślą, że tak samo jest w życiu. Dla mnie „Tam gdzie ty” nie stanowi żadnego wzorca postępowania w podobnej sytuacji. Ba! Gdzie tu mówić o jakichkolwiek wzorcach? W tym przypadku należy powiedzieć o antywzorach, zarówno jeżeli chodzi o Maxa, Zoe czy inne postaci z tej książki, niestety.