Wojciech Lada "Mali tułacze" Poruszająca opowieść o najmniejszych polskich uchodźcach wobec piekła II wojny światowej,
Czytałam kiedyś książkę Wiesława Stypuły "W gościnie u "polskiego" maharadży", wspomnienia chłopca, któremu udało sie dotrzeć do formujących sie w Związku Radzieckim polskich oddziałów wojskowych i wraz z innymi dziećmi znalazł schronienie w Indiach. Wojciech Lada w swojej książce, w oparciu o świadectwa dzieci, kreśli historię najmłodszych Polaków tułających się podczas wojny po różnych zakątkach świata.
Chociaż można by pomyśleć, że wiele dzieci, które podczas II wojny światowej odnalazły tymczasowy dom w krajach Bliskiego Wschodu, w Afryce, a nawet w Nowej Zelandii, z racji egzotyki tychże terenów, czuło się tam jak w krainie z 1001 nocy, to jednak nie zawsze tak było. Szczególnie na początku tułaczka jeszcze mocniej niszczyła już i tak wycieńczony organizm. Osłabione wielomiesięcznym niedożywieniem i chorobami dzieci, wyruszały w towarzystwie dorosłych z przeróżnych zakątków Związku Radzieckiego, czasem pokonując wiele kilometrów na piechotę, płynąc z nurtem rzeki, jadąc ciągniętym przez rodzica wozem lub saniami, lub czasem szczęśliwym trafem - bydlęcymi wagonami, a w końcu umierały często po drodze bądź traciły rodziców. Dopiero potem, już u celu podróży, bywało lepiej. Bezpieczniej, bo wtedy nie groziła już śmierć z głodu. Pozostawała jednak samotność, rozdzielenie z najbliższymi, tęsknota za domem, ale też radość, możliwość kontynuacji nauki czy poczucie egzotyki kraju, do którego dotarło dziecko.
"Mali tułacze" są próbą odtworzenia dróg, którymi najmłodsi przybywali do obozów przejściowych, w których przechodzili kwarantannę, by po niej wyruszyć w dalszą podróż. Oprócz opisu warunków podróży i późniejszej egzystencji, książka Wojciecha Lady zawiera również fragmenty wypowiedzi dzieci, które opisują swój los. Spisywały swoje wspomnienia zachęcane przez opiekunów i wychowawców stworzonego dla nich przy pomocy wielu zaangażowanych osób substytutu domu rodzinnego.
Sam autor w zakończeniu pisze, że jego książka ma charakter popularny a nie typowo historyczny. I to jest wyczuwalne miedzy innymi w posługiwaniu się przez Wojciecha Ladę językiem. Słowem prostym, zrozumiałym, wyrażającym emocje, co czyni "Małych tułaczy" tekstem szeroko dostępnym, po który sięgnąć może zarówno osoba po raz pierwszy chcąca zapoznać się z tematem, jak również ten, kto poszukuje uporządkowanej już wiedzy dotyczącej wojennych losów dzieci znajdujących się na terenie Związku Radzieckiego.
A jednak Wojciech Lada ma jedną, trudną do bezwarunkowego zaakceptowania, manierę. Czasem zdarza się mu odpłynąć w swojej opowieści. Opuścić temat, któremu poświęca książkę i karmić czytelnika dość oddalonymi od tematu dygresjami. Bo czy choćby rozdział poświęcony afrykańskim praprzodkom człowieka jest tutaj potrzebny? Śmiem wątpić. Wolę zamiast tego przeczytać kolejne relacje dzieci. Poznać motywy, które skłoniły przedstawicieli tych dalekich krajów do pomocy najmłodszym. Albo usłyszeć jak potoczyły się ich dalsze losy.