Lubicie długie książki? Czy wolicie takie, które nie mogą zostać narzędziem zbrodni wtedy, kiedy nimi rzucicie? Ja nie mam problemu ani z książkami przeciętnej długości, ani z tak zwanymi cegiełkami.
Dlatego przychodzę do was z recenzją „Śmiechu bogów”. Książka ta zdecydowanie należy do pierwszej kategorii, ma ponad 600 stron, a także jest na tyle ciężka, żeby zrobić nią komuś krzywdę. Czy sama treść zrobiła krzywdę mnie? O tym już za moment.
Pewnego gorącego lata w Moskwie ginie dwóch młodych mężczyzn. Okazuje się, że to co ich łączy, to to, że uczestniczyli w koncercie zespołu Bi-Bi-Es. Powodem ich śmierci jest prawdopodobnie fakt, że nie wyrażali się pochlebnie na temat solistki tegoż zespołu. W innej części miasta jeden z biznesmenów nie jest zadowolony z faktu, że jego córka otrzymuje anonimowe listy. Najprawdopodobniej dzieje się to dlatego, że dziewczyna jest bardzo podobna do piosenkarki.
Anastazja Kamieńska jest odpowiedzialna za to śledztwo, a żeby rozwiązać zagadkę decyduje się na nagrywanie występów zespołu, ponieważ uważa, że w ten sposób znajdzie zabójcę.
Mam bardzo duży problem z tą książką i wynika on ogólnie z faktu, że występuje w niej ogromna ilość bohaterów. Nie udało mi się przywiązać do żadnego z nich, a już zwłaszcza do Anastazji, która wydaje się być jedną z najważniejszych postaci. W końcu na jej przygodach opiera się cała seria, a „Śmiech bogów” jest jej dwudziestym drugim tomem. Żeby zapamiętać imiona, nazwiska i cechy szczególne każdej osoby występującej w tej historii musiałabym prawdopodobnie wszystko rozrysować sobie na kartce, a bardzo nie lubię tego robić, ponieważ czytanie ma być dla mnie przyjemnością, a nie z zadaniem domowym. Wiem, że jest wiele osób, którym mnogość postaci nie przeszkadza i one prawdopodobnie będą bawić się przy tej książce znacznie lepiej niż ja.
Powieść ta zawiera również bardzo dużo opisów, a gdy dodamy to do tak wielu bohaterów, to wychodzi nam z tego niekończąca się opowieść. Ponownie będą osoby, którym absolutnie nie będzie to przeszkadzać. Ja również lubię długie książki, moją ulubioną powieścią jest „Małe życie”, które jest prawdziwą cegłą. Jednak w tym przypadku uważam, że bardzo wiele scen jest przedłużonych i przegadanych. Jednocześnie bardzo mnie ten tytuł zmęczył, znużył i zniechęcił. Bardzo często gubiłam wątek i musiałam bardzo mocno wytężać umysł, żeby poskładać wszystkie części układanki w całość, do tego stopnia, że pod koniec czytania bolała mnie głowa.
Nie jest jednak tak, że w tej książce są same minusy. Język, którym posługuje się autorka jest przystępny i zrozumiały, nie natrafiłam na żadne niezrozumiałe słowa, czy też zwroty. Dodatkowo samo zakończenie było dla mnie dość interesujące, a także nie spodziewałam się, że akcja potoczy się w tę stronę.
Prawdopodobnie, gdyby książka ta była znacznie krótsza i miała mniej opisów, to dużo bardziej by mi się podobała. Jednak w takiej formie, w jakiej ją otrzymałam nie będzie to moja ulubiona lektura. Nie sądzę, żebym sięgnęła po którąkolwiek z pozostałych części tej serii. Wam za to polecam przekonać się samemu, czy jest to coś dla was, czy wręcz przeciwnie.
Książkę otrzymałam z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl