Religia rocka. Ciemna strona muzyki rozrywkowej recenzja

Miołato mną jak Szatan na sznurkach kapłana-didżeja

Autor: @KazikLec ·10 minut
2019-12-05
2 komentarze
6 Polubień
Panie, kiedyś to było: Platon, Bach, chorały gregoriańskie i muzyka sfer. A teraz jakieś roki, hip-hopy, dżezy, disko i techna, wywrotowy jazgot, chłopy poprzebierane za baby, co to się porobiło! Elektroniczna muzyka, phi, jaka muzyka, wystarczy wcisnąć kilka guzików i komputer sam pisze! A tak w ogóle to jestem po studiach teologicznych i bardzo mnie złości, że nie wszystko się kręci wokół i na chwałę Pana Jezusa, tak po oazowemu. Aż książkę o tym napiszę, bo mi żal dzieciaczków słuchających tych porykiwań.

(Recenzja ciągnie się przez ponad trzy strony w Wordzie, no ale nie codziennie trafia mi się taka gratka.)

Pan Hawryszczuk lubi trudne wyrazy: „somatyka”, „ambiwalencja etyczna”, „epistemologicznie”, ho ho ho, idealnie będzie się to komponować z cytowaniem filozofów (może i bez związku z tematem, ale jak wygląda!) i malowaniem straszliwych wizji robaczywego świata. Tak ta otoczka dość żałośnie wypada, gdy czytelnik sobie uświadomi, że autor w ogóle nie umie w risercz. Fundamentalna zasada brzmi: zawsze sprawdzamy pierwotny tekst, a przepisujemy od innych tylko w ostateczności! W tym przypadku chociażby sprawdzamy słowa piosenki na oficjalnej stronie, a nie robimy kopiuj-wklej z „Diabelskich bębnów” Rockwella! Widać, że Hawryszczuk czerpie głównie z protestanckiej literatury antyrockowej (często bez odnotowania, że pożycza info...), środowiska, które chętnie i gęsto od siebie przepisuje z dodatkowymi przekręceniami jak w głuchym telefonie. Polacy nie szwedzki, iż swój metal mają, ale polska scena muzyczna zaledwie przemyka przez „Religię rocka”, bo w końcu koledzy zza oceanu piszą o Black Sabbathach, a nie Quo Vadisach.

Czego się nie ruszy, to się sypie. Ja rozumiem, że autor boi się wejść do tej jaskini lwa, ale mógłby się już poświęcić i poguglać dla świętego spokoju, czy takie detale jak nazwy płyt się zgadzają. I tak zespół 2 Live Crew zostaje przekręcony na „2 Love Crew” (i z jakiegoś powodu ma świadczyć "o wynaturzonych upodobaniach seksualnych gwiazd rocka", choć robi w hip-hopie), „Holy Diver” Dio staje się „Holy Driver”/”Świętym Kierowcą”, Dr. Hook uparcie jest zapisywany bez kropki (utwór "Freakin' at the Freaker's Ball” zostaje skrócony do „Freaker’s Ball” i przełożony na „Bal potworów”, zaś ich album „Sloppy Seconds” przekształca się w piosenkę – jest to tym dziwniejsze, że autor podaje tekst do tego nieistniejącego utworu i nie potrafię wyśledzić, skąd go wytrzasnął; podobnie jak dodatkowe wersy w tłumaczeniu FatFB, których nie ma w oryginalnym tekście), Freddie Mercury zostaje uśmiercony rok później (1992 zamiast 1991), polska wersja „Hair” ma opóźniony debiut (2000 zamiast 1999), była żona Elvisa, Priscilla Presley, staje się jego córką, Philip K. Dick zostaje przechrzczony na „Dicke”, do scjentologów zostają zapisani Jennifer Lopez i Will Smith, pierwsza loża Finlandii wspomniana jest jako „Suomen Loosi No” (tj. „Fińska Loża Numer”; poprawny zapis "nr" w fińskim to "nro" lub "n:o", tak więc bardziej wiernym przekładem byłoby tu "Fińska Loża Cóż"), album "The Beatles" (nazywany potocznie białym ze względu na okładkę) zmienia się w "Devil’s White Album”, "Stairway to Heaven" ląduje na albumie „Presence” zamiast "Led Zeppelin IV”… To wycinek przyuważonych przeze mnie błędów, a na bank i tak mi wiele umknęło, bo niezbyt się orientuję w historii rocka.

Jak mogliście też zauważyć, autor not rili fil de inglisz – "Decomposed (Gnijące zwłoki)", "Born to Be Wild (Urodzony do zła)" (to o tyle zabawne, że kilka akapitów dalej… jest przetłumaczone poprawnie), „Bad Romance (Zły czar)”, „Shout at the Devil (Krzyk na diabła)”…

W tym momencie możecie zakrzyknąć nie na diabła, tylko na mnie: „Kazik, przecież nie czas żałować dat, gdy płoną cywilizacje!” – no to dobrze, zostawmy przekręcone nazwy, pochylmy się nad przekazem. Też przekręconym. Hawryszczuk to taki kłamczuszek-manipulator (tudzież leniuszek, któremu nie chce się sprawdzić u źródła), który tam wyrwie z kontekstu, tu przytnie, a tam po prostu nastula, w końcu w walce o dusze wszystkie chwyty dozwolone. Mój fave to fragment o Ninie Hagen - „przedstawicielka kobiecego punka; w 1983 roku, podczas telewizyjnego talk show w Australii, masturbowała się". Nie masturbowała się, tylko w pełni ubrana pokazywała pozycje wygodne do masturbacji (no jest różnica!), nie w 1983, tylko w 1979, i nie australijskim talk show, tylko austriackim, ale tak poza tym wszystko się zgadza. Wzmianka o czymś czy temat opakowany metaforami kwalifikuje utwór do szczegółowego opisu z naturalistycznym zacięciem: "Cold Ethyl (Zimna Ethyl) (…) to makabryczny opis nekrofilii” (choć wiele wskazuje na to, że to utwór o alkoholizmie), „Cyndi Lauper (…) w piosence „She Bop” zachwalała uroki masturbacji, ze szczegółami opisując orgazm" czy „<Touch of Madness (Dotyk szaleństwa)>, z dyskografii grupy Night Ranger, drobiazgowo relacjonowała doznania seksualne pary kochanków na tylnym siedzeniu chevroleta" (autor sobie myli z piosenką "When You Close Your Eyes"). Stopień szczegółowości może sobie ocenić każdy, kto zada sobie trud sięgnięcia do tekstu. No i pamiętajmy, że rocka nigdy nie słuchają dorośli, głównym targetem zawsze są nastolatki i dzieciątka – na tyle, że pan Sławomir każe nam się przerazić wizją ośmiolatka zaplątanego na koncercie Coopera (nie, żeby miał konkretny przykład takich praktyk, ALE GDYBY TU BYŁO PRZEDSZKOLE W PRZYSZŁOŚCI), a osiemnasto- i dwudziestolatka mających popełnić samobójstwo rzekomo pod wpływem słuchania Judas Priest (tu warto wspomnieć o zmyślonym czy też bezmyślnie przepisanym od kogoś nieistniejącym liście samobójczym) przedstawia jako „dzieci”. Ale nastolatki nie tylko słuchają rocka, stają się też ofiarami jego twórców – w końcu "Like a Virgin" jednym klipem anulowało czekanie z seksem do ślubu („od tego czasu obserwuje się wśród piętnastoletnich dziewcząt w Stanach Zjednoczonych, a później w Europie modę na jak najszybsze pozbywanie się dziewictwa” – oczywiście źródła tych rewelacji brak). A i Simmons w wywiadzie z roku 1980 dla „People Magazine” sam przyznaje: ” „Czy wiecie, co dostaliśmy w ostatnim czasie? Masę listów od szesnastolatek z ich nagimi fotkami. To niezwykłe! To wspaniałe!”. A nie, chwila, to zmyślony cytat, zadało mi się trud dotarcia do tego wywiadu i nic takiego tam nie ma. Podobnie jak na niesławnej płycie „Apettite for Destruction” obok zgwałconej dziewczyny nie ma napisu „Guns N’Roses było tutaj” (jest za to wielka machina zemsty sfruwająca z nieba na gwałciciela, ale aj tam, detal). Kojarzycie morderstwo na festiwalu w Altamont, gdzie podpici ochroniarze brutalnie przegonili jednego z uczestników, który wrócił z pistoletem i został zadźgany? Oczywiście, że to nie było takie proste: "Członkowie bandy Hell’s Angels (Aniołowie Piekieł), zaangażowani do pilnowania porządku, sprowokowani obłąkańczą sambą „Sympathy for the Devil” bestialsko zamordowali młodego Murzyna. Według relacji naocznych świadków mord miał charakter rytualny, a sygnał do niego dał sam Mick Jagger". O, albo jak O’Connor podarła na wizji zdjęcie Największego z Polaków? Pomińmy, że to był jej protest przeciwko pedofilii w Kościele, wtedy teza o jej inspirowanej New Agem nieuzasadnionej nienawiści do katolicyzmu będzie jakoś taka bardziej przekonująca (tak swoją drogą, jakkolwiek artystka miała przeróżne doświadczenia religijne, tak o jej powiązaniach z NA nie mogę nic znaleźć – może się autorowi myli z Tonym O’Connorem?). Black Sabbath, uuu, sama nazwa brzmi złowieszczo, co by im tu… Ofiary z ludzi!, ofiary z ludzi i kogutów zawsze na propsie: "Na jednym z przyjęć dla brytyjskich dziennikarzy Black Sabbath odprawił fragment czarnej mszy, demonstrując zebranym ofiarowanie Szatanowi młodej dziewczyny. Zespół nie ukrywał, że przed każdym koncertem uczestniczy w takim obrządku, posiłkując się niewinnością rzeczywistej dziewicy, którą ofiarowuje Szatanowi na ołtarzu skropionym krwią koguta”. Przed koncertem The Who stratowano siedemnaście osób, a zespół mówiąc „oj tam oj tam” i tak zagrał, i zginęło jeszcze więcej osób! Nie, zaraz, jedenaście osób udusiło się w tłumie (nie, żeby to umniejszało tragedię, ale włóżmy minimalny wysiłek w ten biedarisercz), muzycy dowiedzieli się o tym dopiero po koncercie, a w trakcie występu nikt nie umarł. Skąd też autor wytrzasnął następujące tuż potem info o jakimś „rock time” weekendzie w LA, w trakcie którego zapchano kostnice zwłokami 650 nastolatków – nie potrafię powiedzieć (znaczy, nasuwa mi się pewna część ciała, ale starajmy się trzymać poziom).

No ale przecież „Religia rocka” to poważna książka na poważnych podstawach naukowych: co niedowiarki powiecie na badania, wg których „niemal 98% nastolatków w samych tylko Stanach Zjednoczonych poświęca dziennie 5-6 godzin na słuchanie muzyki rockowej”, a „pojawienie się w początkach lat osiemdziesiątych nowinki technicznej - walkmana - wydłużyło ten czas do 7-8, a niekiedy nawet 10 godzin dziennie”? Pewnie „źródło tych rewelacji poproszę”, ale figa, nie ma, po co, przecież te wyniki w ogóle nie brzmią podejrzanie. No ale cóż, w porównaniu z obwieszczeniem „w czasie odbierania przez ośrodki mózgowe bodźca ultrasonicznego pojawia się taka sama reakcja biochemiczna jak po zaaplikowaniu morfiny" każda bzdura brzmi tak jakoś bardziej wiarygodnie. A to nam się przyda, bo autor nie szczędzi akapitów na kopiowanie teorii spiskowych i miejskich legend: doszukiwanie się symboli masońskich w teledysku „Umbrella” (sześć tancerek, to nie może być bez znaczenia!!), granie D&D to pierwszy stopień do okultyzmu, nazwa „AC/DC” to skrót od „Anty-chrystusowa Śmierć Chrystusowi” (nie moje tłumaczenie, wierzcie mi), zaś „KISS” – „Kids in Satan Service”… No i puszczanie utworów od tyłu, każdy jeden tekst ma misternie wplecione bluźniercze przesłanie dające się usłyszeć po odtworzeniu wspak, nasączone przekazem podprogowym instalującym się w mózgach zombie nastolatków niczym komputerowe trojany (autor zdecydowanie przypisuje przekazowi podprogowemu zbyt wiele supermocy, kując przy tym zmyślone pojęcia typu „infrapamięć”).

Hawryszczuk nie lubi seksu. W końcu nie ma większego przejawu wynaturzenia i degrengolady, niż konsensualny stosunek między dorosłymi, dlatego też biseksualizm, homoseksualizm, seks grupowy czy korzystanie z usług sexworkerek można śmiało wymieniać na jednym wdechu z pedo-, zoo- i nekrofilią. A tak w ogóle rozdział o techno to idealny pretekst do skopiowania konserwatywnych zaopatrywań sprzed dekad na homoseksualizm (wiecie, takich w stylu „anomalia, bo mama kochała za bardzo, tata za mało, a nauczyciel molestował”), w tym cytowania garściami Wandy Półtawskiej, wszak słynnej ekspertki od nieheternomatywnego środowiska (wzruszającej m.in. tezą, że przyczyną homoseksualizmu jest prostytucja homoseksualna, zapętlić). Homoseksualizm wśród zwierząt, nie ma, nie obserwuje się, nauka nie zna takich przypadków, a jak zna, to to nie jest homoseksualizm, tylko, eee, „forma praktyk rytualnych”.

To w sumie smutna książka: o strachu przed eksperymentowaniem, brzydzeniu się nowością, dopatrywaniem się we wszystkim intrygi, spisku, podstępu i zasadzki na człowieczeństwo, nie można na pół sekundy stracić czujności. W końcu nie może być tak, że ludzie słuchają techno, bo lubią, tak jak lubią zupę ogórkową czy fioletowy: techno to orwellowska dystopia, totalna konsumpcja, eugenika (!), odczłowieczony szał drgających jak w konwulsjach manekinów sterowanych przez didżeja-kapłana. Interesujący musical („Jesus Christ Super Star”) eksplorujący ludzką naturę Chrystusa? New Age u bram! Świetna muzycznie płyta („Eldorado - A Symphony by the Electric Light Orchestra") o krainie szczęśliwości zainspirowana klasyką? Tożto merytorycznie perfidne nawiązanie do biblijnego Edenu! Spokojna piosenka („Imagine”) o świecie bez podziałów i wojen? Ewangelia ateistów wzywającą do buntu przeciw Bogu chrześcijan! Piękna ballada z lirycznym tekstem („Stairway to Heaven”)? Pozory, wszystko pozory i podstęp, puśćmy nagranie od tyłu, tam na pewno jest schowane bluźniercze przesłanie.

To nie jest tak, że przemysł muzyczny nie ma problemów, każdym wykonawcą po Elvisie kierują intencje czyste jak łza i dowolny szkodliwy przekaz czy durny tekst można zbyć „oj tam, sztuka ma swoje prawa”. Współczesna muzyka i jej twórcy nie są w żadnym razie wolni od krytyki – no ale może nie w ten sposób. Jedyne, co jest interesującego w „Religii rocka”, to rozdział o powiązaniach Mozarta z masonami, cała reszta to nieprzemyślane wywody człowieka z religijną nerwicą natręctw.

(Recenzję dedykuję komentatorowi Pootty1, który pod recenzją Kormaka na Literatura Gildia był uprzejmy napisać: „autor recenzji zarzuca błedy w ksiąze ?? Ksiaze czytale doklandie i uwazam ja za bardzo wartościową , zauwazleym dwa błedy jeden ewidentny (…)”.)




[Recenzja została po raz pierwszy [05.12.2019] opublikowana na LubimyCzytać pod pseudonimem Kazik.]

Moja ocena:

Data przeczytania: 2019-12-05
× 6 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Religia rocka. Ciemna strona muzyki rozrywkowej
Religia rocka. Ciemna strona muzyki rozrywkowej
Sławomir Hawryszczuk
1/10
Seria: Pytania o Kulturę

Wieloaspektowa analiza wpływu przemysłu muzyki rozrywkowej jako zjawiska kulturowo-socjologicznego na jej odbiorców, w tym psychikę i postawy moralno-etyczne różnych grup społecznych. Autor zwraca uwa...

Komentarze
@Zorg
@Zorg · około rok temu
Dobre. Wprawdzie nie znam się na muzyce rockowej, jednak widać od razu, że gość, co to nawypisywał, plącze co może. Np. „Zespół Shakespear’s, słynący z turpistycznych makijaży i czarnych strojów, niejednokrotnie podkreślał zainteresowanie sprawami życia po śmierci, zdradzając znajomość takiej literatury jak: Księga Duchów (Le Livre des Esprits, 1857) Allana Kardeca czy Życie po życiu (Live after Life, 1975) Raymonda A. Moody’ego” (s. 64). Strach pomyśleć, też czytałem Moody’ego.
Czy „Z takim ujęciem absolutyzowanego uniwersum wiąże się włączenie energii kosmicznych i ludzkich do współpracy w dziele jednoczenia ludzkości i włączenia świadomości indywidualnej w świadomość zbiorową.” (s. 158) „Osoba Elvisa jakby za sprawą jakiejś tajemniczej energii łączyła się z publicznością w jeden świat, w jedną całość. Nietrudno dostrzec w tej myśli rożnorakie podobieństwa do uniesień religijnych, akcentowanych przez ruch New Age – system ten odkrywa wokół siebie istnienie jednej tylko rzeczywistości, której każdy aspekt przejawia swoje byciem w ścisłej zależności od innych elementów Uniwersum. Celem jest włączenie energii kosmicznej do współpracy w dziele upodobnienia i ostatecznej unifikacji ludzkości i wszechświata.” (s. 173) „Jednak niektóre propozycje nurtu New Age to nic innego, jak specjalnie przygotowana forma oddziaływania kojącym dźwiękiem na umysł słuchacza, by w ten sposób poddać go nieświadomemu wpływowi magicznej energii, zakorzenionej w starożytnych systemach magicznych i praktykach ezoterycznych, których moc przywoływana jest przez fakturę muzyczną.” (s. 176) i temuż podobnież, zupełnie jakby wierzył w te starożytne energie …
Przypomina to tfurczość Aleksandra Posackiego (odradzam).
× 1
@Airain
@Airain · ponad 3 lata temu


× 1
Religia rocka. Ciemna strona muzyki rozrywkowej
Religia rocka. Ciemna strona muzyki rozrywkowej
Sławomir Hawryszczuk
1/10
Seria: Pytania o Kulturę
Wieloaspektowa analiza wpływu przemysłu muzyki rozrywkowej jako zjawiska kulturowo-socjologicznego na jej odbiorców, w tym psychikę i postawy moralno-etyczne różnych grup społecznych. Autor zwraca uwa...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Pozostałe recenzje @KazikLec

The Inugami Curse
Chryzantema, cytra, topór

To, że klan Inugami to banda serdecznie nienawidzących się nawzajem palantów, nie jest żadną nowością. Równie dobrze znanym w okolicy faktem jest ich źle skrywane wyczek...

Recenzja książki The Inugami Curse
The Honjin Murders
Och, spadł śnieg - jak niespodziewanie

1937, prowincja, cała okolica żyje ślubem lokalnego panicza i nauczycielki. I będzie jeszcze bardziej żyła morderstwem, które wydarzy się w noc po ceremonii, gdy rodzinę...

Recenzja książki The Honjin Murders

Nowe recenzje

Lato o smaku miłości
Letni smak miłości
@dzagulka:

#wspolpraca #wspolpracabarterowa Wspomnienie o pierwszej, niespełnionej miłości możne doprowadzić człowieka do mie...

Recenzja książki Lato o smaku miłości
Polana
Polana – Marcel Moss
@wolinska_ilona:

„Polana” to najnowszy thriller Marcela Mossa, jednego z najpopularniejszych polskich autorów. Minęło kilka lat, odkąd o...

Recenzja książki Polana
Jano i Wito czytają
Dzieci i książki
@dominika.na...:

Odkąd pamiętam, uwielbiam czytać. Może nie mam zbyt rozbudowanych wspomnień z wczesnego dzieciństwa, ale już jako nasto...

Recenzja książki Jano i Wito czytają
© 2007 - 2024 nakanapie.pl