Jeden z wielu typowych dla współczesnej literatury fantasy przykładów zmarnowanego potencjału.
Nie jestem całkiem pewien do jakiego stopnia przyczyniło się do tego radosne tłumaczenie pani Schimscheiner, ewidentnie stylizowane na współcześnie wyluzowany slang młodzieżowy z wyrażeniami typu: "rozkminiłam twój paskudny podstęp, ty kanalio", "do wyrzygania piękne", "fakt, że jesteś pustą lalą, wyszedłby na jaw z ponaddźwiękową prędkością", "nie była taką gorącą laską", "dodupna machina". Nie wiem też, na ile zwroty te znajdują odzwierciedlenie w oryginalnym tekście angielskim, ale z pewnością ich wykorzystanie w tłumaczeniu nie znajduje żadnego uzasadnienia w fabule, czy przedstawionym świecie i jest bezsensowną niekonsekwencją, biorąc pod uwagę pochodzenie głównych postaci z izolowanych mikrospołeczności na różnych planetach, nie tworzących ewidentnie żadnej sieci, w której taki slang mógłby wyewoluować. Zakładam wiec, że jest to nadmiarową stylizacja tekstu specjalnie dla użytku młodocianych czytelniczek i czytelników i chociaż może ona irytować swoją głupotą i nieadekwatnością do opisywanych sytuacji, zapewne zwiększa też szanse na popularność książki.
T. Muir w swojej debiutanckiej powieści science fantasy zdecydowała się wykorzystać jako tło wizję międzygwiezdnego imperium, rządzonego przez nieśmiertelnego władcę i jego nekromantycznych podwładnych. Imperium niechybnie ma jakieś ziemskie korzenie, skoro bohaterskie elity z rożnych planet wtrącają do swoich wypowiedzi zwroty pochodzące z łaciny. Związki te nie zostają w książce ujawnione, a o historii nekromantycznego cesarstwa nie dowiadujemy się prawie nic, gdyż autorka stosuje jedną z popularnych i męczących strategii początkowego prezentowania czytelniczkom i czytelnikom wyłącznie szczątkowych i fałszywych informacji, aby wykarmić odpowiedniego kota do odwracania do góry ogonem w kolejnych tomach trylogii. Pomijam już to, że gwiezdne imperia oparte na arystokracji i przeróżnych mistycznych siłach, stanowią prawie zawsze niestrawne i pełne niekonsekwencji mieszanki techniki i magii. Ku mojemu zaskoczeniu, część powieściowego tła, opisująca praktyki i zdolności nekromantyczne okazała się jednak całkiem oryginalna i interesująca, ale T. Muir nie wykorzystuje w pełni tego atutu, gdyż najważniejszą jej ideą okazuje się urządzenie kolejnych igrzysk śmierci w izolowanej grupie młodocianych bohaterek i bohaterów. Autorka nieźle radzi sobie z utrzymywaniem napięcia i tempem akcji, ale ostateczne rozwiązanie rozczarowuje solidnie przybierając formę deux ex machina. Co gorsza, w tekście powieści występuje sporo niekonsekwencji i niespójności redakcyjnych lub odautorskich, zwłaszcza w chwilach gdy reakcje głównej bohaterki są po prostu niemożliwe, biorąc pod uwagę jej pochodzenie i historię życia w nielicznej i mocno izolowanej społeczności, zbliżonej do klasztoru. Gideon w ogóle nie dziwią międzygwiezdne loty, ale zdumienie okazuje na widok np. umywalki (ponoć widziała ją w komiksach, przywożonych niechybnie z innych światów, bo na jej planecie nie było drukarni ani internetu), chociaż równocześnie używa takich terminów jak zraszacze i prysznice.
Opinie eksponujące wątek lesbijskiego romansu miedzy bohaterkami są zdecydowanie przesadzone, biorąc pod uwagę, że ma on charakter tak powierzchowny, że nie zajmuje nawet jednej strony.
Podsumowanie: młodzieżowe fantasy z wartką akcją, ciekawym tłem magicznym, słabo opisanym światem i paskudną stylizacją językową w tłumaczeniu. Zapewne odniesie sukces wśród odbiorców, którym nie przeszkadza to, że przyszli władcy gwiezdnych imperiów używają słowa "dodupna"