Chcąc nie chcąc – a zdecydowanie bardziej nie chcąc – Tekla zamieszkuje pod jednym dachem z przyszłą teściową, która, dość nieoczekiwanie dla wszystkich, tuż przed finansowo niekorzystnym dla niej rozwodem, owdowiała.
I w dodatku zamieszkuje pod własnym dachem. To znaczy, pod dachem swego panieńskiego domu. Tylko Tekla i teściowa, mamusia, babunia, braciszek oraz opinia wiedźmy, która hula po wsi niby halny w Tatrach.
No co może pójść nie tak.
Poprzednie części cyklu "Zezowate szczęście Tekli" oceniłam najniżej z wszystkich (czyli sporej ilości) przeczytanych przeze mnie pozycji pióra Olgi Rudnickiej.
Brakowało mi w nich bardziej zarysowanej fabuły, mniej naciąganego wątku kryminalnego, zabawne teksty czy sytuacje uznałam cytowanie samej siebie, które czytelnika, dla którego spotkanie z pisarstwem pani Rudnickiej to nie pierwszyzna głównie irytowały, zaś nadmiar i rodzaj nagromadzonych w zupełnie irracjonalnych ilościach absurdalnych sytuacji i zachowań męczył mnie niewyobrażalnie zamiast bawić. W treść zaś nie uwierzyłam tak dokumentnie, jak chyba nigdy, ten natłok bohaterów mniej i bardziej pobocznych, którzy traktowali Teklę jak zwiastunkę pecha, te miliony sposobów, by zniweczyć działanie jakiejś klątwy, zabezpieczyć się od złego oka czy sprowadzić powodzenie do swego życia, które Tekla wypróbowywała hurtowo... wszystko to czyniło rzecz całą wydumaną, naciąganą i nieśmieszną, a nieśmieszna komedia to niewybaczalny grzech. Częściej niż wybuchy perlistego śmiechu (moment... nie zanotowałam nawet jednego wybuchu perlistego śmiechu, ani też śmiechu w ogóle!) echem po mym domu niósł się zgrzyt zębów tak potężny, że w końcu wystraszyłam się, że sobie szkliwo uszkodzę. Uznałam, że to pierwsza powieść pani Rudnickiej, której nie polecam, i zapomniałam o sprawie.
Tak dokumentnie, że trochę niechcący przeczytałam część trzecią :).
I, niesamowite, jak się przy niej dobrze bawiłam! Tak jak czytając część drugą miałam wrażenie pośpiechu w tworzeniu, co skutkowało powstaniem fabuły ciut niespójnej, przeładowanej i szorstkiej, wręcz męczącej w odbiorze, tak tu wygląda, jakby w trzeciej części autorka wygładziła wszystkie kanty i nierówności, które mnie tak nieznośnie uwierały w częściach poprzednich.
Tekla przestała być nawiedzoną szajbuską, która kiedyś potrafiła zrujnować własne obuwie oraz ścianę w wynajmowanym mieszkaniu, ponieważ koniecznie musiała odczyniać urok za pomocą przybitego nad wejściem do domu buta przebitego jakąś tam ilością gwoździ. Owszem, nadal pali świece w przeróżnych intencjach i mamrocze zaklęcia, ale daleko jej do tego obłędu, który ogarniał ją jeszcze tom temu. Otaczający Teklę ludzie zostali pozbawieni pomroczności jasnej, która w poprzednich częściach cyklu kazała im zapomnieć, że żyją w mieście wojewódzkim w XXI wieku i podejrzewać sąsiadkę o rzucanie uroków i odbieranie urody za pomocą czarów.
I - nade wszystko - bardzo, bardzo ładnie odczarowane zostały te wszystkie świrnięte osoby, które w poprzednich tomach irytowały nieziemsko, jak na przykład prowincjonalny księżulo, który zamierzał ekskomunikować Teklę za bycie wiedźmą oraz - zwłaszcza! - matka Tekli i jej teściowa in spe. Obie panie (plus babunia bohaterki) kradną show, zawsze uważałam, że kobiety 60+ mają olbrzymi potencjał jako bohaterki, zwłaszcza komedii kryminalnych, tu, co z przyjemnością zauważam, wykorzystany (zapoznawcza rozmowa mamusi i teściowej to jest miodzio, powiadam, miodzio!).
Czary i magia, których oczywiście nie mogło zabraknąć w opowieści o dziewczynie przesądnej i o otaczających ją, przesądnych ludziach, zostały naprawdę ładnie "odmagicznione", ugładzone i oswojone, bardzo sympatycznie "dzieją się" w życiach bohaterów, naprawdę, daleko im do tych obsesyjnych głupot, wyczynianych przez Teklę et cosortes w tomach poprzednich, zwłaszcza w drugim.
Zakończenie TOTALNIE super. Z mrugnięciem oka, ciut zawieszone, z zagadką, niby rozwiązaną, ale czy na pewno? I może tam nie było żadnej zagadki tak naprawdę? Tak bym je zostawiła, takie niedopowiedziane, takie nie na sto procent, nie oczekiwałabym żadnej części czwartej, żadnego domknięcia z trzaśnięciem drzwiami.
Ale jeśli ta część czwarta nastąpi, na pewno przeczytam, i nie wykluczam, że z entuzjazmem :).