"Wołyń był przed wojną prawdziwym tyglem narodowościowym, w którym Polacy stanowili mniejszość. Na Ukraińców przypadło 68 procent populacji, na Polaków - niecałe 17 procent, a na Żydów - 10."
Kiedy Mateusz Madejski dowiaduje się, że jego babcia trafiła do szpitala dochodzi do niego, że tak naprawdę jego wiedza na temat przeżyć babci jest szczątkowa. I owszem, wiedział, że babcia miała niezwykle ciekawe choć naznaczone tragediami i naszpikowane trudnościami życie ale tak naprawdę nigdy nie nie było okazji poznać wszystkich wydarzeń. Przysiągł sobie, że jeśli babci uda się pokonać chorobę pojedzie do niej i wysłucha jej historii. Warto wspomnieć, iż Mateusz Madejski jest dziennikarzem, który jak się okazało ciekawą, do opisana historię miał na wyciągnięcie ręki.
"Wiedziałem, że babcia miała niezwykle ciekawe, choć i bardzo trudne życie. To taka historia Polski w pigułce. Składały się na nie - już całkiem świadome - lata międzywojenne, wybuch wojny światowej, rzeź wołyńska, ucieczka z transportu do Auschwitz, przeprowadzka na Ziemie Odzyskane, małżeństwo z żołnierzem wyklętym..."
Z historią Zosi nierozerwalnie związane są losy dwóch innych kobiet, do których dotarł Mateusz Madejski. To Stanisława Roztropowicz i Inka, dziewczynka uratowana przez Zosię. Książka to wywiad z tymi kobietami, chwilami niełatwy i bardzo emocjonalny aczkolwiek w swojej prostocie niesamowicie prawdziwy i potrzebny. Potrzebny, bo kiedy świadkowie tamtych czasów odchodzą to my musimy pamiętać. Oklepany frazes "nigdy więcej" powinien donośnie wybrzmieć.
Z wywiadu dowiadujemy się jakie życie wiodła Zosia i jej koleżanka Stanka. Sielskie i beztroskie dzieciństwo przerywa rzeź wołyńska. Dorosła już Zofia Hołub kreśli swoją historię, którą rozpoczyna ucieczka z Wołynia, znalezienie żydowskiej dziewczynki, transport do Auschwitz, małżeństwo z żołnierzem wyklętym aż po dorosłe życie w komunistycznej Polsce.
"To była dziewczynka, blondyneczka, nieprawdopodobnie wygłodzona - sama skóra i kości. Dosłownie. Widać było, że czeka na śmierć. Absolutnie przestraszona. Ale nawet nie to zrobiło na mnie największe wrażenie, a jej oczy. Piękne, błękitne, proszące, błagające ... Błagały mnie, żeby jej pomóc! Nawet nic nie musiała mówić ani się odzywać. Tymi oczami wszystko powiedziała. I powiem ci, że po dziś dzień mam przed sobą te oczy. Tego widoku nie da się zapomnieć."
"Zosia z Wołynia" to swoisty pamiętnik. To rozmowa wnuczka z babcią, która za swój heroiczny czyn została odznaczona drugim najważniejszym cywilnym odznaczeniem w kraju. Dzięki niej żydowskie dziecko miało szansę na przeżycie. Ale czyż można potępiać inne postawy, które nakierowane były tylko i wyłącznie na własne przeżycie? Dziękuję opatrzności, że przyszło mi żyć w czasach pokoju i te dylematy mogę sobie tylko wyobrażać.
Czytałam z niedowierzaniem, ponieważ losami Pani Zofii Hołub można by obdzielić kilka osób. Ileż ta kobieta przeżyła i wycierpiała. Tym bardziej trzeba poznać Jej losy. Losy dziecka, które zmuszone było pozostawić znany sobie świat i uciekać przed ludobójstwem. Losy dziecka, które nie zważając na niebezpieczeństwo ratuje inne dziecko, skazane na śmierć tylko dlatego, że urodziło się w złej grupie etnicznej. losy młodej kobiety, która poślubia człowieka, walecznego żołnierza Armii Krajowej a potem organizacji Wolność i Niezależność.
Czasy wojny i okupacji wyrobiły w ludziach instynkt przetrwania. Instynktem tym była także chęć stania się niewidzialnym, umiejętność nierzucania się w oczy, niezwracania na siebie uwagi. Może dlatego ta historia długo pozostawała nieznana.
Zawsze mam dylemat czy coś polecać czy nie. Zastanawiam się na ile mój gust czytelniczy pokryje się z innymi. Wiadomo, że ile osób tyle upodobań ale tą książkę, ten pamiętnik, ten wywiad trzeba koniecznie przeczytać. Żeby nie zapomnieć i żeby pamiętać, że w okrutnych czasach zdarzały się ludzkie odruchy.