Tytułową dziewczynkę z Widow Hills poznajemy, gdy jest już młodą kobietą, która próbuje odciąć się od dawnego życia oraz traumatycznych przeżyć z dzieciństwa. Jako dziecko Arden Maynor podczas nocnego lunatykowania została porwana przez nurt wody, który powstał na skutek panującej nad miasteczkiem burzy. Po trzech dniach intensywnych poszukiwań, w które zaangażowało się całe Widow Hills, a także inni okoliczni mieszkańcy, dziewczynkę odnaleziono w jednym z kanałów kanalizacyjnych. Cała i zdrowa Arden wraz z matką od razu stały się lokalną sensacją, ich życiem interesowały się media całego kraju, a dobroduszni obywatele postanowili wspomóc rodzinę finansowo.
Po dwudziestu latach od tych wydarzeń Arden posługuje się już zmienionym imieniem - Olivia, nie mieszka już w Widow Hills, a także nie utrzymuje kontaktu z matką. Postanowiła całkowicie odciąć się od dawnych przeżyć, nie chce być kojarzona z tą do dziś pamiętaną sprawą i żyć jak inni normalni ludzie. Jej spokój zostaje jednak zaburzony, gdy nienękające jej już od dzieciństwa epizody lunatykowania powracają, a podczas jednego z nich Olivia odkrywa przed swoim domem zwłoki nieznanego mężczyzny.
Sięgając po nowy thriller Megan Mirandy byłam szczerze zaintrygowana opisaną historią. Uważam, że miała ona naprawdę duży potencjał na dobry thriller, który niestety został zmarnowany.
Początek książki był zdecydowanie za długi i wiele scen tam się rozgrywających nie wnosi zbyt wiele do głównej fabuły. W momencie, gdy wydaje nam się, że wreszcie akcja ruszy do przodu okazuje się, że jednak wcale nie tak prędko. W zasadzie chyba podczas całej lektury nie odczułam, że nastąpił jakiś szczególny zwrot akcji, który nie pozwalałby mi się od niej oderwać. Pojawia się w niej oczywiście kilka sytuacji, które powinny powodować w czytelniku zaskoczenie oraz przyciągać go do powieści i poznawania historii dalej, jednak w moim przypadku tak się nie stało. Książkę czytałam dosyć długo, ostatnie kilkadziesiąt stron już w zasadzie męczyłam.
W książce pojawiają się również dwie sytuacje, które są dla mnie tak absurdalne, że niestety nie mogę uznać książki za dobrą. Nie będę tutaj zdradzać dokładnie o co mi chodzi, żeby nie psuć lektury wszystkim tym, którzy książki jeszcze nie znają. Jeżeli ktoś ma ochotę o tym podyskutować, to zapraszam do rozmowy w wiadomości prywatnej.
Z pozytywnych zabiegów zastosowanych w książce na pewno można wymienić przerywniki między rozdziałami w postaci wycinków z pracy, czy wywiadów z okresu, gdy o sprawie zaginionej dziewczynki z Widow Hills było głośno. Pozwalają one nam bardziej wczuć się w tamte wydarzenia, a także poznać szczegóły całej sprawy w ciekawej formie.
Książka okrzyknięta została najlepszym dotąd thrillerem Megan Mirandy, niestety nie mogę się zgodzić z tą opinią. Czytałam co prawda tylko "Miasteczko kłamców" tej autorki, ale ono zdecydowanie bardziej przypadło mi do gustu niż "Dziewczynka z Widow Hills".