Bohaterką świątecznej powieści Agnieszki Jeż jest Dorota, kobieta niezależna i samowystarczalna. Dorota ma dwadzieścia osiem lat, własne mieszkanie, na które cały czas spłaca kredyt, pracę, psa, do którego jest bardzo przywiązana, odkąd przygarnęła go ze schroniska i rodzinę. Rodziców, babcię i brata, który jest w rodzinie faworyzowany, szczególnie przez mamę. Chociaż stosunki Doroty z rodziną wydają się być poprawne, dużo im brakuje do ideału. Kobieta cierpi z powodu braku uznania ze strony matki, stara się jednak tego nie okazywać. Nadchodzą kolejne Święta, które mają być do bólu przewidywalne. Będzie tak jak zawsze. Dorota będzie się starać robić dobrą minę do złej gry, aby jakoś przetrwać ten czas, a babcia będzie się starała wszystkich jednoczyć. Czy aby na pewno? A może w tę Wigilię wydarzy się coś, co pozwoli Dorocie w końcu poczuć ducha Świąt?
Pierwszą rzeczą, która mnie totalnie zaskoczyła w tej powieści jest pomysł na fabułę. Nie spotkałam się do tej pory z czymś takim w literaturze. W filmie owszem, w jakim, nie powiem, żeby nie zdradzać Wam zbyt wiele, ale mogę napisać, że to dość wiekowa, lecz kultowa produkcja (i nie jest to „Kevin sam w domu”). Po pierwszych rozdziałach książki sami już będziecie wiedzieć, o jaki film chodzi. Mówią, że nic dwa razy się nie zdarza, ale czy na pewno? A co, jeśli los zrobi nam psikusa i dostaniemy od niego drugą, trzecią i kolejną szansę? Co zrobilibyście z taką możliwością? Jak wykorzystalibyście tę szansę?
Z jednej strony jest to klasyczna opowieść o ludziach żyjących razem, a jednak osobno. O wzajemnych pretensjach, nieporozumieniach, żalu i braku porozumienia. O chowaniu urazy, o pochopnym ocenianiu innych i o tym, że czasem nie potrzeba wiele, aby wszystko mogło się zmienić. Przede wszystkim jest to, nadal klasyczna, historia o tym, co tak naprawdę jest ważne, o tym, co naprawdę się w życiu (i podczas Świąt) liczy. Tym, co odróżnia ją od reszty podobnych opowieści jest fakt, że jest inaczej zbudowana i dzięki temu nie brakuje w niej niespodzianek. W dość przewrotny i zaskakujący sposób powieść pokazuje prawdziwy sens Bożego Narodzenia, niesie za sobą cenny przekaz i zmusza do zastanowienia się nad tym, czym dla nas jest ten wyjątkowy okres. A także nad relacjami z naszymi bliskimi.
Pomysł na fabułę jest w moim odczuciu trafiony w dziesiątkę. I nawet, jeśli środkowe rozdziały mogą odrobinę nużyć, mimo że ma się wrażenie powtarzalności, warto się w nie dobrze wczytać. Bo to właśnie one pokazują zmiany, które zachodzą w bohaterach, w odbiorze otaczającej ich rzeczywistości i w postrzeganiu osób, z którymi dzielą życie. Czasem są to drobne zmiany i mogą nie zostać dostrzeżone, czasem mają zdecydowanie większy kaliber. Biją jednak po oczach, kiedy pod koniec wszystkie rozsypane puzzle trafiają na swoje miejsce. Otrzymujemy wtedy klarowny obraz i wszystko staje się jasne. Bardzo fajnie się tę książkę czyta, równie ciekawie odkrywa te subtelne zmiany. Pióro autorki jest z jednej strony proste i lekkie, z drugiej niezwykle obrazowe i klimatyczne. Książka wciąga i intryguje, z zaciekawieniem śledzimy to, co wydarzy się dalej. Powieść jest przesycona świątecznym klimatem, który w zakończeniu dosłownie eksploduje i pozostawia w sercu ogrom ciepła i uśmiech na twarzy.