Zaczęło się od zaskoczenia w trakcie lektury krótkiego tekstu na okładce (blurb). Przecież to spoiler! O czym niby jeszcze ma być ta książka, skoro wszystko – tak mi się wydawało – zostało umieszczone na okładce. Resztę zawiera prolog oraz kilka stron pierwszego rozdziału. Książka ma ich ponad pięćset, więc… na jaki temat, o czym, skoro tyle już wiadomo? To oczywiście jest dodatkowo i szczególnie intrygujące i wciągające.
Ellie Power, dziewiętnastolatka obecnie, od dzieciństwa cierpi na coś w rodzaju rozdwojenia jaźni albo osobowości mnogiej. Czasem kontrolę nad ciałem obejmuje jej druga osobowość, Siggy, która w miarę upływu czasu i dorastania dopuszcza się coraz straszniejszych rzeczy. Dziewczynie nie byli w stanie pomóc najlepsi specjaliści, bezradna była matka, Christine, z którą dziewczyna miała bardzo dobrą relację, nic nie potrafił zrobić kochający chłopak, Matt Corsham.
Nazywałyśmy te sytuacje fugami i nigdy nie pamiętałam, do czego w ich trakcie Siggy mnie zmuszała ani dokąd mnie zabierała. I dlaczego. Mogłam jedynie, na podstawie bałaganu, jaki zostawiała po sobie, składać do kupy szczątkowe informacje, by dojść do przyczyny poprzez ocenę skutków i spróbować znaleźć w tym jakiś sens. Kiedy byłam młodsza, fakt, że takie fugi zdarzały się zawsze nocą, zaskakiwał kolejnych psychologów, neurologów i specjalistów od snu, aż tak bardzo wkurzyli mamę, że w ogóle przestałyśmy do nich chodzić[1].
Christine Power nauczyła się zamykać córkę na noc, ale pewnego ranka okazało się, że zamek w drzwiach jej pokoju jest wyłamany, dziewczyna jest pokaleczona, na szyi ma ślady duszenia. Próby skontaktowania się z Mattem Corshamem nie powiodły się; chłopak zniknął. Ellie zastanawia się, że być może to on próbował jakoś przeszkodzić przemianie w Siggy… Czyżby powtórzyła się sprawa Jodie Arden, najlepszej przyjaciółki Ellie, która też zniknęła bez śladu?
Tak zaczyna się ta opowieść. Przypomina mi to bardzo receptę samego mistrza, Alfreda Hitchcocka: najpierw solidne trzęsienie ziemi, a następnie napięcie będzie narastać.
Niesamowicie pogmatwaną historię, w której prawie nic nie jest tym, na co wyglądało początkowo, poznawałem z trzech stron. Przede wszystkim pierwszoosobowa relacja samej Ellie Power, która wbrew matce, której wcześniej ufała bezgranicznie, na własną rękę stara się dowiedzieć, co stało się z jej chłopakiem, Mattem. Drugie spojrzenie, to opis czynności i działań, jakie podejmuje sierżant Ben Kwon Mae, który z posterunkową Ziegler prowadzi śledztwo w sprawie zaginięcia chłopaka. I wreszcie trzeci element, to zapis sesji terapeutycznych dziewczyny, pochodzący sprzed pięciu lat, kiedy to starała się uzyskać pomoc u psychoterapeuty, Charlesa Coxa.
Czułam, że odpowiedź była na wyciągnięcie ręki. Nieomal słyszałam kółka zębate obracające mi się w mózgu. Bernadette i mama, mama i Cox, Cox i Matt, Matt i ja, ja i Jodie. Wszystko się klinowało, zębatki trybów ślizgały się i nie pasowały do siebie[2].
Bardzo dobra powieść, ale… nieco przegadana, za długa. Zapewne zgodnie z manierą ostatnich lat, która powoduje, że dla usprawiedliwienia zawyżonej ceny, książka musi być gruba. Może to ja jestem dziwak, ale po powieści sensacyjnej, kryminalnej, oczekuję sensacyjnej rozrywki, a nie rozbudowanej oceny i krytyki ogólnoświatowych zjawisk społeczno-politycznych. Owszem, dość szybko zacząłem też domyślać się, kto jest tym złym, ale to w niczym nie przeszkadzało, bo prawie do końca nie wiedziałem, jak, po co i dlaczego.
---
1. Kate Simants , „W zamknięciu”, tłumacz: Jerzy Wołk-Łaniewski, Muza SA, 2021, s. 13.
2. Tamże, s. 390.