Za oknem żar leje się z nieba, gorąc otula ciasnym kokonem wszystko i wszystkich. Ale upał, na przekór temu, że przeszkadza, potrafi i pomóc w zmianie – a konkretniej mówiąc – zmianie doboru lektur. W dni takie, jak te, gdy temperatura za oknem oscyluje w okolicach 30 stopni Celsjusza lub więcej, sięgamy po „luźniejsze tematycznie” lektury. Stąd też określenie „wakacyjne książki”. I w moje ręce taka właśnie trafiła. „Celebryta” M. B. Morgan to książka – jak ogłasza opis z tylnej okładki – zmysłowa, pełna włoskich smaków i aromatów, która porywa (ba!) od pierwszej strony. A jak jest faktycznie?
Fabuła osadzona została w Polsce i w Toskanii, do tego podlana romantycznym sosem seksu i wyuzdaniem, a to wszystko podane z lampką wina i tacą serów. Wszystkiego przesyt. Oto mamy dziennikarkę prestiżowego pisma kulinarnego, Marcelinę Cieszyńską – prawie kiperkę, oraz Daniela Milewicza – restauratora, kucharza, celebrytę. On z panteonu tych „nie do zdobycia dla szarej myszki” zgadza się na wywiad na wyłączność, do którego dochodzi we Włoszech. I od tej podróży wszystko się zaczyna. Miłość, zauroczenie, seks i zazdrość, bo każdy związek prócz przypraw dodających smaku, prócz dodatków „podkręcających” walory smakowe, ma też szczyptę goryczy. I nie byłaby to zła powieść. Dla mnie jedna z wielu „na raz”, bo nie jest absolutnie książka, do jakiej się wraca i której się chroni jak złota. „Celebryta” jest według mnie niesmaczna i żenująca. Od początku przewijają się obelgi, przekleństwa, picie w nadmiarze i prostactwo. Fabuła jest odrealniona, nie mająca nic wspólnego z życiem, a to niby powieść osadzona w normalnej rzeczywistości. Bohaterka, Marcelina Cieszyńska to pusta dziewucha, która irytuje i drażni. Razi jej sposób rozmowy z szefem, rozmowy z mężem, którego już nie kocha, ale z nim mieszka, mierzi mnie ona cała i jej głupkowatość. Nawet do samej siebie nie ma szacunku. Odnoszę wrażenie, że to dama z „innej bajki”, do tego alkoholiczka – mówmy szczerze. Jej wyjazd do Włoch jeszcze bardziej potęgował moje rozdrażnienie odnośnie jej osoby. Zachowanie studentki, która uwielbia wciskać się do łóżka dla korzyści. To moje zdanie.
Według zaleceń autorki – mam czytać z kieliszkiem wina w dłoni – absurd. Mierzi mnie taka zachęta do picia, a sama fabuła „Celebryty” i jej banalność wręcz odrzuca od alkoholu. Odnoszę wrażenie, że M. B. Morgan zabierając się za pisanie miała w głowie jedynie zarys ogólny powieści, która podczas pracy tworzyła się sama. O czym pomyślała, co jej kto podpowiedział (z zaznaczeniem - „pieprznego”) od razu wrzucała do tekstu. Bawiła się bohaterką, sobą i tym samym igra sobie z nami, czytelnikami. I zakładając, że nie piła zbyt wiele wina - szybko pisanie ukończyła. Próżno tu szukać głębi, wartościowych cytatów, czy górnolotnych słów.
„Celebryta” pani Morgan to czytadło „ na hamak”, odmóżdżająca lektura nie zmuszająca do myślenia. Mi nawet nie smakuje. A picia podczas czytania nie propaguję i nie zalecam. Widok zniszczeń, jakie sieje spożywanie w nadmiarze alkoholu w życiu codziennym wystarczy, do książek zasiada się uroczyście i trzeźwo.
dziękuję na.kanapie za egzemplarz do recenzji