Witam ponownie w Szkole Księżniczek, pełnej soczystych barw książeczce o uroczych, inteligentnych i bombowo szalonych dziewczętach. Kombinacja skromności i dynamizmu jaki drzemie w tych prześlicznych bohaterkach to miód na serce czytelnika.
Szkoła Księżniczek to dalszy ciąg całej serii, ale nie ma czego się obawiać, niezależnie od której książeczki zaczniecie na pewno się nie pogubicie. Autorka skrupulatnie wplotła między słowa ciekawe wątki z przeszłości, tak aby wszystko stanowiło kolejną całość. Nie ma mowy, aby czytelnik czegoś nie zrozumiał i tak jak w pierwszej książeczce przedstawiony jest plan szkoły oraz obsada ksiązki z opisem. Nie brak tu wspaniałych ilustracji dogłębnie skojarzonych z treścią. Tak naprawdę cudownie kojarzyć obrazek z treścią, a szczególnie ta dogodność jest wysoce skuteczna dla młodych czytelników, którzy nie w pełni mogą wyobrazić sobie niektóre elementy zagadnień.
Tak więc zatopiona w świecie koronek, savoir – vivre i buńczucznych nastolatek oddycham pełną piersią niewinnych zauroczeń a to wszystko w pogmatwanym świecie łączącym klasykę dobrego stylu z nowoczesnością.
Myślałby ktoś, że takie zestawienie jest nie do przyjęcia. Jednak w książce panuje równowaga stylów, dlatego nie tylko czas spędzony w Szkole Księżniczek uważam za przyjemnie wciągający, ale z całą pewnością wnioskuję, że młody czytelnik może ponadto zasięgnąć wiedzy czysto intelektualnej. Tematy, które poruszane są w książce dodatkowo mają swoje odniesienie na końcu w dziale „Niezwykła Czwórka”.
Dowiadujemy się tam co to jest rugby, skąd wzięły się pomidory oraz poznamy historię walca. Niby nic wielkiego, ale uważam, że to doskonałe połączenie zabawy z nauką. Kiedy usłyszymy o walcu, przypomni nam się Szkoła Księżniczek :)
A na koniec powiem Wam w sekrecie, że miałam nie lada problem z wyborem książek do czytania między „Księżniczka na boisku” oraz „Co za Książę!”. Dlaczego? Ponieważ nie wiedziałam, która książka jest kontynuacją pierwszej. Jest to pewien problem, nie ma żadnej informacji na okładce, nawet w środku. Szukałam i na chybił trafił postawiłam na „Księżniczka na boisku”.
Jakże zrobiło mi się „głupio” kiedy córka przyniosła książkę i bez wstępów pokazała mi na grzbiecie numer serii :/
Nooo dobra zaczęliśmy od końca ale to nie ma żadnego znaczenia.
Faktycznie byłoby lepiej gdyby oznaczenie pojawiło się na głównej okładce, bo takie gapy jak ja nierzadko mogą coś przeoczyć :)
Natomiast co do samego wnętrza nie mam żadnych zastrzeżeń. Księżniczkę pokochała córka jak i mama, wierzę że Ty rónież ją pokochasz.