Skusiłam się na tę książkę przede wszystkim ze względu na jej fabułę, bo muszę przyznać, że niesamowicie skojarzyła mi się ona z książkami Blanki Lipińskiej i chciałam się przekonać czy istnieje tam jakieś podobieństwo i debiutująca autorka postanowiła skopiować pomysł, który - czy mi się to podoba czy nie - osiągnął ogromny, komercyjny sukces w kilku krajach.
Alicja, młoda dziewczyna po przejściach, w dodatku (podkreślmy to) Polka, za namową przyjaciółki postanawia wyjechać na wakacje do Leicester, gdzie poznaje Kostandina, który jest oczywiście szefem mafii i połowa świata trzęsie na jego widok portkami. Czy nie brzmi wam to znajomo? Ja rozumiem, że książka sama w sobie nie przypomina "dzieł" pani Lipińskiej, ale chyba inspiracja była znaczna. Może odrobinę dramatyzuję, ale po prostu nie lubię tego typu zagrań i przez to w moich oczach ta pozycja sporo traci.
Jak kiedyś uwielbiałam romanse mafijne i typowe historie wattpadowskie po prostu chłonęłam, tak teraz nie mogę już ich zdzierżyć, bo wszystkie są dosłownie takie same i nie ma w nich nic zaskakującego. Nie ma chyba miesiąca, a może nawet tygodnia, żeby na rynku nie pojawił się nowy "genialny romans mafijny", ale wygląda na to, że się czepiam, bo skoro one się pojawiają, to znaczy, że ludzie chcą je czytać, a ja jak zwykle wyolbrzymiam.
Dobrze, ale wróćmy jednak do książki "Kostandin. Grzechy mafii". Jest to debiut autorki, a ja w takich wypadkach często przymykam na niektóre rzeczy oko, więc powiedzmy, że zignorowałam to podobieństwo i wzięłam się bez gadania za czytanie. Sam styl autorki jest w porządku, czyta się szybko, niektóre dialogi są naprawdę zabawne, co jest sporym plusem. Od romansu naprawdę nie oczekuję nic więcej, więc nie będę czynić żadnych uwag. Wszystko jest poprawne.
Bohaterów da się mimo wszystko polubić (choć Alicja jest momentami szalenie irytująca) i szczególnie Kostek przypadł mi do gustu, ale niestety myślę, że kobiety - autorki nie mają większego problemu z tworzeniem tego typu mężczyzn, bo po prostu same wiedzą jak taki niegrzeczny chłopiec powinien się zachowywać, aby miłośniczki romansów piały z zachwytu. W swojej czytelniczej "karierze" jeszcze chyba nie poznałam bad boya, który nie przypadłby mi do gustu, a sami przyznajcie, że na przestrzeni lat pojawiło się ich mnóstwo.
Zaskoczyło mnie w tej pozycji natomiast to, że nie skupia się ona tylko na losach głównych bohaterów, ale przez pewne zawirowania, pojawiają się także inne postacie, w tym wątki homoseksualne, co na pewno wyróżnia w pewien sposób tę książkę spośród innych dostępnych na rynku. Mi akurat ten zabieg nie przypadł do gustu, bo jednak preferuję tradycyjne romanse, gdzie przez całą historię jest tylko dwójka głównych bohaterów i najwyżej ich znajomi, ale rozumiem, że niektórym może się to naprawdę podobać.
Reasumując, nie jest to na pewno książka zła i jak na debiut, to pani Winnicka poradziła sobie całkiem nieźle. Nie jest to typ romansu, który uwielbiam, ale jestem przekonana, że tą historią stworzyła już sobie grono czytelników, którzy czekają już na kolejną książkę.
A, zapomniałabym. Zakończenie Was zaskoczy.