„Ciche dni” autorstwa Abbie Greaves to jeden z najintymniejszych portretów małżeństwa, na jakie mógłby ktokolwiek się zdobyć. Piękna opowieść o tym, jak my, ludzie, nie potrafimy ze sobą rozmawiać, jak zaniedbujemy miłość, chociaż tak bezgranicznie boimy się jej utraty i każdy z nas pragnie być kochany. To literatura obyczajowa, która zmusza nas do przemyśleń, do zadania sobie najważniejszych pytań i zrozumienia, że milczenie nigdy nie jest dobre.
Smutek i łzy wzruszenia pojawiają się niemal od pierwszych stron, gdy poznajemy Maggie oraz Franka, starsze małżeństwo, niegdyś szczęśliwe, pełne miłości, uroku oraz namiętności. Ich historia chwyta za serce, razem z bohaterami wsiąkamy w ich związek od zapoznania się aż po obecne wydarzenia. Stało się coś, po czym Frank całkowicie zamilkł. Pozwalał sobie na gesty, na przelotne pocałunki, na bliskość, która miała wyrażać więcej niż wszystkie słowa, które zatrzymał gdzieś w środku. Pół roku nie rozmawiał z żoną, nie potrafił. Miałam nawet wrażenie, że Frank zapomniał swojego głosu. Przychodzi jednak dzień, gdy życie wywraca się do góry nogami. Maggie leży, nie rusza się, ledwie oddycha. Franka paraliżuje strach. Miał jej tyle do powiedzenia! Musiał wyznać prawdę! Nie zdążył, Maggie po próbie samobójczej musi zostać wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną i walczyć: o siebie, o nich. Sekrety i milczenie niszczą Franka od środka, a autorka w niezwykły sposób ujęła ich cierpienie, ból, życiowe zmagania. W książce jest sama prawda, wyrywa nam serce z piersi, nie znajdziemy tu miejsce na przesłodzone zwroty akcji. Choć czytelnik ma cały czas nadzieje na lepsze jutro dla bohaterów, ich historia jest przygnębiająca. Chciałoby się ich przytulić, chwycić za rękę. Zupełnie inaczej „Ciche dni” zrozumieją rodzice, pary starające się o dziecko lub takie, które gdzieś wraz ze stażem związku zatraciły umiejętność rozmowy, a rzeczywistość stała się monotonią.
Ile z nas żyje razem, a jednak obok? Ile razy zagłuszaliście gdzieś swoje uczucia, nie chcąc kogoś ranić? „Ciche dni” często są sarkastycznym ujęciem kłótni małżeńskich, a to nie czas na kiepski żart. To intymny obraz tego, jak powinniśmy o siebie walczyć, jeśli naprawdę kochamy. Czy wystarczą gesty, bez słów, aby kogoś docenić? Czy miłość naprawdę jest nieskończona? Autorka w przepiękny sposób ujmuje też czarną stronę medalu, kobiety, która tak pragnie mieć dziecko, że gdy w końcu się go doczeka, niczym toksyczny bluszcz otacza go swoją nadopiekuńczością. „Ciche dni” to karuzela emocji, takich, których jako czytelnik nie jesteśmy w stanie kontrolować. Bezsilność, ból, to uczucie straty, bezradność i bezgraniczne poczucie winy. Z tym się zmagamy, ale żeby przejść to wszystko, musimy przejść to razem. Rozmawiać, a nie udawać, że wszystko jest w porządku. I wiemy jedno, że miłość do dziecka jest zawsze bezgraniczna, ale czy zawsze jest to warte cierpienia?
Ta książka zmusza do przemyśleń, zostawia nas z bałaganem w głowie, ze smutkiem, który ciąży na sercu. Nie ma nic gorszego od bezradności, bo na wiele rzeczy nie mamy wpływu, ale zawsze możemy zawalczyć o własne szczęście, nauczyć się rozmawiać i rozumieć emocje.
„Ciche dni” to piękne, ale niewyobrażalne smutne, studium rodziny, małżeństwa i macierzyńska, ale przede wszystkim zagubienia. Nasi bohaterowie boją się rozmawiać, bo nie chcą zranić najbliższych. A kto wie, może prawda by ich uratowała?
Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza.