Każda powieść ma jakiś rytm. Każda powieść ma jakiś układ scen, ich tempo, jakieś tam rozłożenie akcentów, tego, na co według autora/narratora mamy zwracać uwagę. Czasem bardziej, czasem mniej rzuca się on w oczy, ale zawsze istnieje. Okej, ale rzadko kiedy to istnienie określonego rozłożenia aż tak rzuca się w oczy, aż tak prosi się, by zwracać na nie uwagę, jak w wypadku "Innego Dziecka". I tak na taki najpierwszy rzut oka wydaje się tu być banalnie: mocny, naprawdę mocny początek, potem opadnięcie akcji, na koniec znów wzmocnienie - brzmi trywialnie, prawda? To właściwie standardowa budowa thrillera, zwłaszcza zaś thrillera jankeskiego. Czemu więc rytm tej powieści uważam za tak szczególny? Otóż widać, że autorka nader, ale to nader mocno chciała, by ten środek właśnie nie był opadnięciem, by i on trzymał czytelnika za mordę. By i on był mocny. Ileż to atrakcji tam mamy, ileż razy mieliśmy się zdziwić, zainteresować, chcieć przeczytać jeszcze jedną stronę. Wyszło tak sobie, całość jest jednak dość przewidywalna i czasem wręcz nużąca. Jedna gangsterska tajemnica, druga, trzecia, ósma, jedna scena pokazująca jak brutalny jest to świat, druga, trzecia, osiemnasta - a my jakoś nie trzęsiemy się z wrażenia.
Grzechem pierworodnym tego aspektu książki jest fakt, że pisarka po prostu nie miała na nią takiego super pomysłu. To, co zrobił David sześć lat wcześniej - a to na tym miał być ten tekst przecież budowany - nie było jakieś niesamowite, ani niesamowicie sprytne, ani niesamowicie podłe. I gdy ten fundament niezbyt unosi całość, reszta wydaje się być dodana trochę na siłę. I czyn Jacka i zagrywki reszty bandziorów i dramaty postaci. Zresztą sprawdzicie sobie sami - czy śmierć jednaj z głównych postaci pod koniec robi na nas jakiekolwiek wrażenie? Na mnie spłynęła w zaskakujący wręcz sposób, zważywszy na to, jak istotna to była postać - chyba jednak właśnie na tym przykładzie najlepiej widać, jak bardzo nas ta książka nie rusza.
Z innych konkretniejszych zarzutów - trochę zbyt szybko dostajemy punkt widzenia Tashy, robi się przez to mniej tajemnicza (no, siłą rzeczy, skoro jesteśmy "w jej głowie"), zupełnie niepotrzebnie. Mogła być taką postacią, co do której nic nie wiemy, nie znamy jej motywacji, zamiarów - i nagle to ją "słyszymy". No po co? Tak samo zbyt szybko zapominamy o wyjściowym trupie, pisarka mogła się z nami dłużej pobawić niepewnością co do tego, kto jest kim, a totalnie to zaniedbała.
Na pewno nie jest to jednoznacznie zły thriller, końcówka trzyma w napięciu (nawet jeśli nie wszystko rozumiemy :) ), wcześniej też była z tym nieźle, jakiś tam pomysł był, jakoś tam nas niektóre dramaty robią na nas wrażenie. Nawet kilka pomyślików fabularnych było na serio niezłych. No i gwiazdka więcej za brak cukierkowego zakończenia.