Jako miłośniczka zwierząt gdy tylko przeczytałam opis tej książki, nie mogłam przejść obok niej obojętnie. Historia Homera od początku mnie poruszyła.
Kilkudniowy kociak, który nie zdążył jeszcze otworzyć oczu, musiał być ich na zawsze pozbawiony. Opiekująca się nim pani weterynarz, chcąc mimo wszystko walczyć o jego życie, najpierw usunęła mu oczy, potem starała się znaleźć dla niego dobry dom. Zaczynała tracić nadzieję gdy w końcu zatelefonowała do Gwen Cooper, która zgodziła się przyjechać obejrzeć kociaka i wtedy stało się jasne, że Homer trafi właśnie w jej ręce.
Wydaje się, że kot, który tyle przeszedł w swoim wczesnym dzieciństwie, na zawsze pozostanie „zakompleksionym” i unikającym ludzi zwierzakiem. Mało tego czy w ogóle uda mu się dostosować do życia bez oczu. Czy nauczy się normalnie poruszać?
Między innymi takie wątpliwości miała Gwen gdy go do siebie brała. Zupełnie niepotrzebnie. Okazało się bowiem, że Homer jest cieszącym się każdą chwilą, rządnym przygód odkrywcą, któremu nic nie staje na przeszkodzie w drodze do osiągnięcia wyznaczonego celu. Z łatwością opanowuje wszystkie czynności normalnych kotów. Nigdy nie widział, więc też mu tego nie brakuje. Wiąże się to z tysiącami zabawnych sytuacji. Na przykład Homer nie potrafi zrozumieć czemu gdy skrada się do Scarlett (jeden z dwóch pozostałych kotów), ona zawsze reaguje w porę i nie daje się zaskoczyć? Przecież skrada się tak cichutko! Nie wie tylko, że zawsze podchodzi do niej od przodu, a ona go w tym czasie obserwuje.
Ten kot potrafi zaskarbić sobie miłość niemal każdego osoby, która chce go poznać.
Homer pokazuje swojej „Mamie”, co jest w życiu naprawdę ważne. On, który obdarzył ją bezbrzeżną miłością i zaufaniem.
Wszystkie wydarzenia poznajemy z punktu widzenia autorki. Jesteśmy świadkami jak życie jej i kotów się zmienia, bo oprócz tematu kotów opowiada ona co nieco o sobie. Mimo to najważniejszą rolę w tym wszystkim odgrywa Homer. Mały czarny i ślepy kotek, który swoim zachowaniem i podejściem do życia znacząco zmienia Gwen. Czytając obserwujemy różne etapy jej życia, wzloty i upadki, a przy tym dokładnie poznajemy jej koty. Wielokrotnie rozśmieszały mnie ich wyczyny.
Warto także dodać, że Gwen Cooper mieszkała niedaleko Wież World Trade Center, gdy nastąpił zamach. Opisuje bardzo dokładnie jak to wyglądało, gdy nikt jeszcze nie wiedział co dokładnie się stało – panikę ludzi pragnących jak najszybciej się oddalić od tej części miasta, szok gdy widzą płonące wieże, a potem niedowierzanie gdy wieże, które stanowiły nieodłączny punkt na panoramie miasta runą pochłaniając tysiące ofiar.
Przedstawia też swoją dramatyczną walkę o możliwość dotarcia do kotów, które zostały w mieszkaniu.
Bardzo polecam miłośnikom zwierząt i nie tylko. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Mnie ta książka zdecydowanie urzekła.