„Znamy ludzi, którzy poszukują samotności: są to pokutnicy, życiowi popaprańcy, święci albo prorocy. Najczęściej wycofują się na pustynię, gdzie żyją szarańczą oraz miodem dzikich pszczół. Niektórzy zamieszkują jaskinie albo pustelnie na odległych wysepkach albo też siedzą – dość widowiskowo – w klatkach, zamocowanych na drągach i wiszących wysoko na górze. Czynią tak, aby zbliżyć się do Boga. Umartwiają się samotnością, pokutują przez samotność. Działają w przekonaniu, iż ten sposób życia jest miły Bogu. Albo też miesiącami i latami czekają, że w samotności objawi im się jakieś boskie posłanie, które chcą potem co prędzej zanieść między ludzi.”
Jan Baptysta Grenouille jest obdarzony węchem doskonałym. Dokładnie wyczuwa takie zapachy, o jakich przeciętnemu człowiekowi się nawet nie śniło. Jest sierotą i pracuje u garbarza, ale po pewnym czasie udaje mu się trafić do perfumerii. Sam nie posiada w ogóle zapachu, a to odstrasza od niego ludzi, choć nie potrafią podać prawidłowej przyczyny. Ma swoją obsesję: stworzyć pachnidło idealne i najwspanialsze, pachnidło z dziewiczego ciała.
Opinie są różnorodne, ale i tak odniosłam wrażenie, że przeważają peany pochwalne. Trochę się od tego uchylę, bo w gruncie rzeczy nic w tej powieści wybitnego nie widzę. Wcale nie dziwi, że trafiła na szczyty list bestsellerów, że cały czas jest popularna, że nakręcono kasową ekranizację. Bo to czytadło, które oczywiście można łatwo i z przyjemnością pochłonąć, a przy tym czytadło pomysłowe, niebanalne i dobrze napisane. Jednak nie uwiodła mnie ta książka, nie zaczarowała, a zostawiła z mieszanymi uczuciami.
Jak łatwo się domyślić, pełno tu zapachów, a w ich opisywaniu Süskind osiągnął mistrzostwo. Świat niezwykłych aromatów wydaje się piękny i cudowny. Ale nie dajmy się zwieść. W „Pachnidle” więcej rzeczy śmierdzi niż pachnie:
W epoce, o której mowa, miasta wypełniał wprost niewyobrażalny dla nas, ludzi nowoczesnych, smród. Ulice śmierdziały łajnem, podwórza śmierdziały uryną, klatki schodowe śmierdziały przegniłym drewnem i odchodami szczurów, kuchnie – skisłą kapustą i baranim łojem; w nie wietrzonych izbach śmierdziało zastarzałym kurzem, w sypialniach – nieświeżymi prześcieradłami, zawilgłymi pierzynami i ostrym, słodkawym odorem nocników. (...) I, rzecz jasna, najbardziej śmierdziało w Paryżu.
Za to w perfumerii oczywiście poznajemy zapachy lawendy, cynamonu, jaśminu, kwiatu pomarańczy, piżma... I tak jest przez całą książkę, nie tylko jeśli chodzi o zapachy: to, co piękne, cudowne, ulotne miesza się z tym, co odpychające, paskudne i odrażające.
„Talent jest niczym, a wszystkim jest doświadczenie które zdobywa się skromnością i pracą”
„Pachnidło” poza tym ukazuje też trochę osiemnastowiecznego społeczeństwa. Robi to jednak w sposób niemal groteskowy, prześmiewczy, a Süskind do tego opowiada mocno i brutalnie. Cała książka bywa zresztą do tego stopnia absurdalna i dziwna, że doprawdy nie wiem, na ile można to brać za prawdziwy obraz. Fakt, że to rzeczywistość nieprzyjemna, bo opowiedziana głównie z perspektywy francuskiej biedoty. To zresztą jest dość interesujące – mam wrażenie, że większość takich książek „z epoki” traktuje o wyższych sferach. Wielu z nas niewątpliwie lubi czasem o tym poczytać lub pooglądać w filmie piękne suknie i wytworne bale. A co mamy tutaj? Mówiąc w skrócie - brud, smród i ubóstwo. To czasami odpychało, a czasami czyniło książkę bardziej interesującą.
(...)kobieta jeszcze młoda, ledwo dwudziestopięcioletnia, która całkiem ładnie jeszcze wyglądała, miała w ustach jeszcze prawie wszystkie zęby, a na głowie jeszcze nieco włosów, zaś poza podagrą, syfilisem i lekkimi suchotami nie cierpiała na żadną poważniejszą chorobę; która miała nadzieję żyć jeszcze długo, może pięć albo dziesięć lat(...)
Nie wiem, jak mam się odnieść do zakończenia. Raz wydaje mi się zupełnie idiotyczne, kiedy indziej w tej idiotyczności genialne. Ale chyba dodaje smaczku całej opowieści (zdałam sobie teraz sprawę, że w tym kontekście to zabrzmiało makabrycznie). Jest przewrotne, zaskakujące i przerażające.
Podobnie wabiący bohatera zapach dziewczyny z mirabelkami – w dzisiejszych czasach uznano by to pewnie za działanie feromonów, które Baptysta swoim zwierzęcym węchem odkrył na odległość. Spekuluję, iż pomysł napisania powieści zrodził się po słynnych odkryciach naukowców, którzy udowadniali, że zachowaniami,( zwłaszcza pewnymi, co wreszcie tłumaczy nieszczęsną orgię, jaką musiał zaserwować nam autor), kierują feromony – substancje, których nazwy – z wiadomych względów (XVIII wiek!), powieściopisarz nie mógł użyć.
I na koniec cytat z książki “The Silence of the Body” ( Milczenie ciała) Guido Certonettiego. Jest on niezbitym dowodem na to, jak wielką “moc” ma nasz zapach( na szczęście dzisiaj mamy wiele sposobów na jego modyfikowanie, z czego najlepszym jest stara receptura: dużo wody i mydła). “ Nie poślubiaj Hermenegildy – pisał papież Stefan III do Karola Wielkiego. - Śmierdzi jak wszyscy Longobardowie. Mino to Karol Wielki wziął Hermenegildę za żonę, lecz w końcu musiał ją wypędzić.”
To, co niewątpliwie udało się Süskindowi, to język – ciekawie wystylizowany na ówczesny, choć momentami trochę bardziej dzisiejszy, misterny i budujący ciekawy klimat. Swoją drogą „Pachnidło” jest nieco niepokojące. Jak podpowiada podtytuł (którego w moim wydaniu zabrakło) to „historia pewnego mordercy”. Dodajmy, że mordercy przepełnionego dziką żądzą zapachu i całkowicie pozbawionego wyrzutów sumienia. Nie będzie zabawy w poszukiwanie zabójcy, ale autor serwuje nam trochę mroku i strachu. Pomysł jest śmiały, historia trudna do zaklasyfikowania. Najkrócej mówiąc „Pachnidło” przypomina mi makabryczną baśń, której lepiej nie opowiadać dzieciom.
„Do czegoś tak potwornego - myśleli nie byliby nigdy zdolni. I dziwili się, że poszło im to tak gładko, i że przy całym zakłopotaniu nie mają ani trochę wyrzutów sumienia. Przeciwnie! Aczkolwiek odczuwali pewien ciężar w żołądkach, na sercach było im całkiem lekko. W ich posępnych duszach zagościła naraz błogość. A na ich twarzach lśnił dziewczęcy, delikatny blask szczęścia. Może dlatego lękali się podnieść wzrok i spojrzeć sobie wzajem w oczy. Gdy się wreszcie odważyli, zrazu ukradkiem, potem całkiem jawnie, nie mogli powstrzymać się od uśmiechu. Byli niezwykle dumni. Po raz pierwszy zrobili coś z miłości.”
W 2006 roku powstała całkiem udana i w miarę wierna ekranizacja powieści, na uwagę zasługuje zwłaszcza Ben Whishaw, który rewelacyjnie zagrał postać Grenouille’a, choć w całym filmie wypowiedział jedynie kilka zdań. Niemniej jednak dopiero po przeczytaniu książki wiele zawartych w filmie scen nabiera nowego znaczenia.
„Pachnidło” całkowicie mnie oczarowało, więc szczerze polecam Wam jego lekturę.