Jeśli zapytać sześciu różnych mnichów, do której boskiej domeny należy świadomość robotów, dostanie się siedem różnych odpowiedzi.
Książka Chambers przeznaczona jest, jak głosi dedykacja "dla każdego, komu by się przydała chwila wytchnienia". Czyżby? A któż to tak pilnie potrzebuje wytchnienia i od czego? Mieszczuchy od hałasu i zamętu miasta? Przypadkowe matki od dzieci? Korposzczury od drylu korporacji? Słowem: ludzie nie radzący sobie z rytmem życia, który prowadzą? Potencjalni uciekinierzy od siebie samego, którzy już tylko tęsknią, "by rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady"? Tyle, że oni nie mają pojęcia, co to są te Bieszczady i co trzeba wiedzieć, jakim być człowiekiem, by tam żyć i mieć z tego satysfakcję. Nie, to nie jest książka dla wszystkich. Nawet nie dla wszystkich, którzy szukają wytchnienia. To książka dla wygodnych mieszczuszków, którym jak dzieciom autorka wytłumaczy, że wszystko ma świadomość i że jak się do tego przytulimy, będziemy się czuć lepiej, ale poza tym życie jest "kurwa" pełne niebezpieczeństw: zarazków, błota, ostrych kamieni i innych groźnych przeszkód na naszej drodze życiowej. Kto lubi "filozofię Kubusia Puchatka" może się odnaleźć w tej "puchatej" narracji, gdzie kubek herbaty leczy wszelkie zranienia i życiowe straty. Autorka (żonata, jak na końcu podaje wydawnictwo, więc z niebinarnym światem zapewne w kontakcie na co dzień) wprowadza - trzeba przyznać - całkiem bezboleśnie nienormatywne zaimki: robot, który nie ma płci, konsekwentnie przedstawia się jako "ono", a główny bohater - mnich herbaciany Dex, który nie zdecydował się na jedną płeć - wybiera "pluralis maiestatis". I w porządku, jeśli wszyscy są z tym szczęśliwi - mnie to też nie przeszkadza.
Każdy czasem potrzebuje kubka herbaty.
Zachodzę w głowę, skąd w opiniach o książce tyle się mówi o filozofii? Bo w wielu recenzjach znalazłem peany na temat "filozoficzności" tego tekstu. Po lekturze są one dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Nie ma tu żadnej filozofii - w każdym razie ja nic takiego nie zauważyłem. Jest natomiast trochę religii. Filozofia opiera się na argumentach, logice, wnioskowaniu. Tu nikt (prócz robota) logiką i zdrowym rozsądkiem się nie kieruje, lecz jedynie wiarą, emocjami i (niczym nie popartymi) przekonaniami. Sama "boska domena", do której próbuje się zaliczyć świadomość robotów (te, zyskawszy świadomość, zdecydowały się żyć w naturze) roztrząsana jest nie przez filozofów, lecz przez zwolenników ludzkich religii i sekt (wszystkie są równoprawne, jak w hinduizmie, panteon jest liczny, a wszystko dozwolone, bo pojęcie konkurencji wyrzucono ze świata). W pierwszym tomie Chambers nazywa tylko kilka z nich:
ekologian - wyznawców Bosza (Boscha? słuchałem audiobooka, więc nie znam pisowni), boga cyklu;
kosmitian - wyznawców Hala, boga pracy i konstrukcji;
charyzmatyków - będących sektą twórczo łączącą wyznawanie kilku bóstw ("Hal jest ulubieńcem Bosza spośród bogów-dzieci");
esencjalistów - wyznawców Semafara (Xemafara? dobrze, że nie Semafora, bo nazwy tych bogów jakoś niepokojąco przypominają marki maszyn).
Cała filozofia życia ma się zawierać w podstawowej regule zakonu głównego bohatera Dexa:
- Znajdź siłę, by zrobić jedno i drugie.
- Ale co to jest jedno i drugie?
- Bez konstruktu rozwikłasz niewiele tajemnic. Bez znajomości tajemnic twoje konstrukty zawiodą. To te dążenia czynią nas tymi, którymi jesteśmy, ale bez przyjemności zabraknie ci sił, by w nich ustać (wytrwać!?). [Wglądy]
Jasne to nie jest... Nie jestem więc pewien, czy słusznie wychwala się tłumaczy tej powieści. Ale chodzi chyba o to, że należy sobie stawiać cele, planować i dążyć do nich, ale też powinno to być przyjemne lub przynajmniej nie należy sobie odmawiać po drodze drobnych przyjemności. Trudno mieć tedy do Dexa pretensje, iż się gubi - jest tylko naiwnym, początkującym mnichem "boga drobnych wygód", którego zadaniem jest robić ludziom dobrze za pomocą herbatki ziołowej, jaką ma dobrać na podstawie wyglądu i opowiadania delikwenta. Nie dziwię się, że brak mu znajomości pojęć filozoficznych i nie panuje nad emocjami. Ale to, że wciąż, gdy mu się coś nie uda, używa "wyrazów" aż nadto wyraźnie pokazuje, że rządzi nim "
maja" świata zachodniego - nowicjusze azjatyccy dużo lepiej panują nad sobą. Jego czerwono-brązowy strój zakonny również nie jest, moim zdaniem, przypadkowy - noszą takie i dziś mnisi buddyjscy. I buddystyczna jest także jego wizja świata, choć to, jak się powinien zachowywać jako buddysta, wytłumaczy mu dopiero robot. Dex - jak większość ludzi w kulturze Zachodu - wciąż jeszcze chce "czegoś więcej", usilnie szuka sensu życia i w tym celu próbuje zmieniać zajęcia, szuka nowego miejsca, bo myśli, że sens życia można znaleźć poza sobą. Podczas gdy religie azjatyckie dawno już doszły do wniosku, że spokój można odnaleźć tylko poznając samego siebie i zgodzić się z tym, co jest - rozpłynąć się we wszechświecie. Dlatego zresztą przemysł zbudowano na Zachodzie, nie w Azji. Ale w czasie, gdy na Pandze (nota bene też ryba z Azji...) przemysł już dawno jest niechlubnym wspomnieniem przeszłości, buddystyczno-hinduistyczne podejście do życia będzie jak najbardziej na czasie.
Jeśli pragniemy zmiany, albo szczęścia czy pocieszenia, sami musimy je dla siebie stworzyć.
Autorka świadomie chyba zamienia cechy: maszyny potrafią "położyć się na fali", ale ludzie nie potrafią "zejść ze szlaku". Dla ludzi jak Dex woda bierze się z wodociągu, a mleko pewnie ze sklepu. Kotki i pieseczki "umierają", ale bez problemu piecze się łosia i jakąkolwiek dziczyznę - wystarczy przeprosić. Maszyny znają historię, ludzie nie. I wielkie objawienie: można pojąć, czym jest szlak, dopiero gdy go nie ma. Optymistyczny i entuzjastyczny obraz zidiocenia homo chilloutus.
Jeśli pragniemy zmiany, albo szczęścia czy pocieszenia, sami musimy je dla siebie stworzyć.
To jest właśnie przesłanie tej powieści, paradoksalnie bardzo zachodnie: chcesz zmienić swoje życie? Musisz zrobić to sam! Weź sprawy w swoje ręce! Bohater powieści Dex po prostu nie ma świadomości, że - podobnie jak samo życie - praca w zakonie "to nie jest jakieś pieprzenie" (zdecydowanie za dużo jest w tym "puchatym i cieplutkim" tekście "kurw", "choler" i "pieprzenia"). No i znajdziemy tu jeszcze jedno przesłanie - skądinąd prawdziwe:
Bez względu na wszystko jestem wspaniałe. Tak jest! Bo niezależnie od tego, ile w tym stwierdzeniu może być ironii:
Wystarczy być.
Stylistyka narracji jak z Kubusia Puchatka nie załatwia przesłania, załatwia tylko ciepełko. To za mało.