Wszyscy czytają Fitzeka, to w końcu musiałam i ja. Wiedziałam, że ma siłę przyciągania jak magnes, tylko nie byłam pewna czy mnie dotknie biegun przyciągający, czy raczej odpychający.
Powiedzmy sobie to wprost, wraz z bohaterem jesteśmy wpuszczani w maliny. I o ile z fabułami o podobnym zamyśle już się stykałam, to nie miały irracjonalnych przesłanek. Rozwiązanie jest tu zaprzeczeniem, aby był sens uruchamiania wielkiej machiny i sprowadzania człowieka do takiego stanu, w jakim organizatorzy chcieli go zobaczyć. Celem ma być wywołanie głębokiej traumy? Doprowadzanie do załamania psychicznego? A może odebrania sobie życia? Ale jakie są na to gwarancje? I te zbiegi okoliczności, dopracowanie wszystkiego wręcz co do minuty staje się w odbiorze obrzydliwie nudne. Z uwagi na rozwiązanie cała ta gonitwa zdarzeń nie ma większego sensu.
Po intrygującym początku, jaki tu ma miejsce, im dalej się posuwamy tym bardziej oczekujemy zaskoczenia, zwrotu akcji, a przede wszystkim rosnącego napięcia. Niestety, ale ja zamiast napięcia odczuwałam coraz większą frustrację. Przypuszczam, że nawet większą niż zdezorientowany Marc. I pomimo iż akcja nabiera coraz większego tempa, a co za tym idzie zdarzają się po drodze kolejne absurdalności, to czytelnik może być tym wszystkim zwyczajnie przytłoczony. Ale to właśnie absurd i banalność są wyznacznikami "Odprysku".
Poza tym wątek dotyczący gangstera Valki jest totalnie na doczepkę, potraktowany przez Autora po macoszemu. Rozumiem, iż ma za zadanie przekonać czytelnika o charakterze Benny'ego, jego przynależności do nieudaczników, dających się wciągnąć w nieuczciwe interesy. Ale z drugiej strony Fitzek uparcie kreuje go na wrażliwca, współodczuwającego na równi z ofiarą. A to tylko czyni go równie nieokreślonym, jak Sandrę, co do której w ogóle trudno sobie wyrobić zdanie, jakim może być człowiekiem.
Dla mnie oprócz Marca żadna postać nie jest wiarygodna. Ktoś, kto pod wpływem traumy traci chwilowo pamięć, a pewne wspomnienia są przez niego odbierane jako prawdziwe, chociaż może to być błędne założenie, daje odbiorcy możliwość pełniejszego zaangażowania się w opowieść. Jednak bezradność z jaką porusza się bohater, do tego napotykanie na swej drodze kolejnych postaci, które to równie nagle pojawiają się, co znikają, nie powoduje przyspieszenia pulsu, a znużenie nafaszerowaniem fabuły zbiegami okoliczności. Bo niby kolejne kroki są potem tłumaczone i nasz człowiek jest dość powściągliwy, żeby dać im wiarę, to pierwsze wrażenie pozostawia w nas powątpiewanie w cały plan.
Pisarz tak dalece posunął się w manipulacji, że skutecznie mnie do siebie zraził już po jednej książce. Surrealizm zdarzeń i wyolbrzymianie sytuacji przyniosło mi głównie rozczarowanie. Gdy bohater ostatecznie dowiaduje się "dlaczego", ja sobie uświadomiłam stracony czas. Sebastian Fitzek powinien zabrać się za pisanie fabuł fantastycznych, gdyż takie pokierowanie postaciami i zdarzeniami w thrillerze, jakie zaprezentował w "Odprysku" nie buduje wiarygodnego scenariusza.