Nawet najlepszy seks, kiedy jest go za dużo, może być ciężkostrawny. I męczący. I bardzo nudny.
Czasem przeklinam siebie za zwyczaj czytania wszystkich książek (nawet najgorszych) do końca. Odkryłam w sobie tę okropną przypadłość przy okazji spotkania z Thomasem Hardy’m i jego „Tessą”. Od tamtej pory boję się kiepskich tytułów. W końcu nikt chyba nie lubi być okradany z czasu, którego i tak wiecznie jest za mało. No ale dobrze, przejdźmy do konkretów, chociaż jest ich raczej niewiele.
Ana i Christian wzięli ślub i udali się w podróż poślubną do Europy, podczas której czytelnik odwiedza ich na pierwszych kartkach książki. Potem meldujemy się w Seattle, a po nim lecimy do Aspen i, żeby było ciekawie, wracamy do korzeni, czyli do Portland. Przez ten czas dzieje się bardzo dużo… podziwiamy prywatne jachty, skutery, domki i odrzutowce pana Greya, zaliczamy około dziesięciu tysięcy scen seksu, a kilka razy spotykamy się nawet z innymi bohaterami! Są rodzice Any, rodzice Szarego, Kate i cała reszta. Pani E L James pomyślała niemal o wszystkim. Przygotowała przyjęcie z dobrą muzyką, drogim szampanem, trzypiętrowym tortem i kolorowymi balonikami. Zapomniała tylko o jednym. O zaproszeniu na imprezę Pani Fabuły.
W tej książce nie działo się prawie nic. NIC. Jeśli zbierzemy do jednego worka wszystkie zdania, które coś do całej akcji wniosły, wyjdzie tego maksymalnie trzy strony. Ani jednej literki więcej. Wiecie jak się czyta taką książkę?
Najpierw siedzi się cierpliwie. Po kilku rozdziałach z niepokojem kartkuje się tom od lewej do prawej, a potem w drugą stronę. Po następnych kilkunastu kartkach przyjmuje się pozycję kwiatu lotosu i oddycha głęboko dziesięć razy. Jeśli to nie pomaga, wypija się szklankę wody niegazowanej. W połowie lektury wypada odbyć godzinny trening mięśni i udawać, że to trening cierpliwości. Zdecydowanie odradzam położenie się na plecach na środku pokoju i wzywanie pomocy, jak również podejmowania jakichkolwiek prób zamachu na swoją osobę (wbrew pozorom książka „Nowe oblicze Greya” nie służy do uderzania się nią w czoło!). Warto też poświęcić chwilę na przygotowanie pożywnego posiłku, który doda energii niezbędnej do wykonania tego arcytrudnego zadania. Oczywiście wszystkie te czynności tylko trochę pomagają przebrnąć przez te siedemset stron (z okładem!) i absolutnie nie gwarantują, że po wszystkim nie oddacie tomu swojemu psu do zjedzenia.
Wiem, że seks się sprzedaje, ale fenomenu tej trylogii po prostu nie rozumiem. Ile razy można czytać o tym, że Ana dochodzi albo że Christian szczytując wykrzykuje jej imię? I co, do licha, oznacza zwrot "rozpadam się wokół niego"?! Czy to określenie naprawdę jest w powszechnym użyciu? I czy ja w takim razie wychowałam się w dżungli? Województwo lubelskie to chyba większy Dziki Wschód niż mi się wydawało...
No cóż, panie Grey, głosujemy. Serce Karriby? Jestem na nie. Rozumie Karriby? Jestem na nie. Szósty zmyśle Karriby? Przykro mi, ale ja też jestem na nie. Dziękujemy, nie przechodzisz dalej, ale miło cię było... ekhm... poznać.