W tej książce były kleryk, wyrzucony z seminarium duchownego tuż przed uzyskaniem święceń, pisze o tym co tak naprawdę dzieje się za murami seminarium, jak wygląda edukacja, a raczej formowanie przyszłych księży. Można argumentować nie bez racji, że jest to tendencyjna relacja sfrustrowanego człowieka, i wroga kościoła (autor z czasem stał się ateistą), więc trudno tu o obiektywizm, ale inne źródła ('Klerycy', 'Duchowni o duchownych' itd.,) potwierdzają wiele faktów opisanych przez Samborskiego. I jeszcze, autor zaczynał naukę w Legnicy w 2003 r., może od tego czasu coś się w seminariach zmieniło na lepsze, chociaż wątpię...
Książka jest po trosze takim suchym sprawozdaniem z życia seminaryjnego, opisuje Samborski na przykład rozkład dnia kleryków, bardzo szczegółowy i niezostawiający wiele miejsca na inicjatywę własną. Co ciekawe, wyjścia kleryków na miasto są ściśle reglamentowane i zezwala im się wychodzić tylko w dwójkach, jeden kontroluje drugiego...
W relacji Samborskiego seminarium duchowne jawi się jako instytucja totalna, takie koszary, gdzie przez sześć lat formuje się umysły i charaktery, czasami w sposób bardzo mocny. Opiekę i władzę nad klerykami sprawują przełożeni (podoficerowie, oficerowie). Ich polecenia wypełnia się bez szemrania: „To jest coś, co wbija się klerykom do głowy od pierwszej chwili, gdy wstąpią do seminarium: nie kwestionuje się, nie podważa żadnej decyzji przełożonego.” Zaś wszelkie jednostki wyłamujące się ze schematu: świetnie uczący się, mistycy czy intelektualiści są brutalnie przywoływani do porządku. Preferowani są klerycy BMW czyli bierni, mierni, ale wierni. Tacy księża są potem ślepo posłuszni biskupowi, a wiernych trzymają krótko, w ten sposób powiela się feudalna struktura kościoła.
Jeszcze jedna analogia z koszarami: klerycy funkcjonują jako darmowa siła robocza kościoła: sprzątacze, ładowacze, kelnerzy, pomocnicy kuchenni i co tam jeszcze. Wypisz wymaluj żołnierze służby zasadniczej...
A jeśli chodzi o poziom studiów, to według Samborskiego jest niski, wykłady są słabe, powierzchowne, nauczanie polega na wbijaniu do głów kleryków jedynie słusznych prawd, nie ma mowy o dyskusjach, ścieraniu się poglądów, krytycznej analizie źródeł. Studia uczą przede wszystkim posłuszeństwa, bo: „Władza w Kościele zawsze jest władzą absolutną, a czy będzie to absolutyzm oświecony, zależy wyłącznie od dobrej woli tego, kto tę władzę sprawuje.”
I jeszcze, cały świat zewnętrzny traktuje się jako zagrożenie, niebezpieczeństwo, którego należy unikać: „Bez przerwy powtarzano nam, że tu, w seminarium, jest prawdziwe królestwo Boże, podczas gdy „za tymi murami” zaczyna się „zły, przeklęty i nurzający się w grzechu świat”. Każdy kleryk, który nawiązywał zbyt dobre relacje ze zwykłymi ludźmi, był z miejsca traktowany bardzo podejrzliwie.”
W sumie jawi się z tej książki dosyć smutny obraz, absolwenci seminarium słabo są przygotowani do zmierzenia się z wyzwaniami stojącymi współcześnie przed kościołem, za to świetnie się wpasowują w kościelne struktury feudalne.
Myślę, że ta książka winna być lekturą obowiązkową dla wszystkich kandydatów na księży, a w tym roku jest ich wg Tygodnika Powszechnego 356, dramatyczny spadek w porównaniu z rokiem poprzednim – 441, w sumie się nie dziwię...