„Współlokatorzy” Beth O’Leary to kolejny cudowny tytuł opublikowany w ramach serii wydawniczej „Mała czarna” . Jest to już trzecie wydanie tej powieści w Polsce i już ten fakt świadczy o tym, że książka cieszy się sporą popularnością wśród czytelników. Wcale się temu nie dziwię, ponieważ historia Tiffy i Leona jest kapitalna!
Tiffy i Leon są jak ogień i woda. Ona jest przebojową, otwartą, otoczoną przyjaciółmi kobietą. Leon to spokojny i zamknięty w sobie introwertyk stroniący od ludzi. Po burzliwym rozstaniu ze swoim chłopakiem, Tiffy na już musi znaleźć dla siebie tanie lokum. Jej uwagę przyciąga nietypowe ogłoszenie Leona „Szukam współlokatora do jasnego mieszkania z jedną sypialnią i ze wspólnym łóżkiem w Stackwell, czynsz 350 funtów miesięcznie”. Podstawiona pod ścianą bohaterka decyduje się zamieszkać z pielęgniarzem pracującym na oddziale opieki paliatywnej. Właśnie tak rozpoczyna się niezwykła historia dwójki ludzi, którzy na zmianę dzielą jedno mieszkanie i łóżko, a z czasem nawiązują ze sobą niezwykłą relację.
„Współlokatorzy” to przede wszystkim opowieść o nawiązywaniu i budowaniu więzi opartej na otwartości, przyjaźni i akceptacji. Nietypowy związek bohaterów zaczyna się wyjątkowo niekonwencjonalnie. Tiffy i Leon pracują na różne zmiany, więc nie spotykają się. Jedyną formą komunikacji między współlokatorami stają się samoprzylepne karteczki, na których piszą oni do siebie wiadomości - z czasem raczej mało istotne notatki zaczynają nabierać coraz bardziej osobistego charakteru, bohaterowie zaczynają poruszać prywatne wątki dotyczące swojego życia. Tiffy i Leon stają się sobie coraz bliżsi i zaczynają angażować się emocjonalnie, wzajemnie się wspierają i podnoszą na duchu, kiedy zachodzi taka potrzeba. Tiffy angażuje się w udzielenie pomocy bratu Leona, a Leon wspiera ją w walce o emocjonalny powrót do równowag po zakończeniu toksycznym związku.
Bohaterzy wykreowani przez Beth O’Leary są wspaniałymi postaciami. Uwielbiam otwartość i pewną dozę szaleństwa, którą ma w sobie Tiffy. Moje serce jednak całkowicie zawłaszczył dla siebie Leon, w jego postaci odnalazłam bowiem wiele cech, które charakteryzują również mnie samą. Nieśmiały, powściągliwy w relacjach z innymi Leon jest bohaterem, z którym utożsami się zapewne niejeden introwertyk. Nie spotkałam się jeszcze z powieścią, w której ten typ osobowości zostałby tak trafnie przedstawiony. Ponadto bardzo podobało mi się, że pisarka zerwała ze stereotypem często obecnego w literaturze kobiecej silnego i przebojowego głównego bohatera męskiego, na rzecz niepewnego siebie, opiekuńczego wrażliwca.
Moim zdaniem „Współlokatorzy” to literatura kobieca z górnej półki. Ten tytuł ma w sobie wszystko, co pokochają miłośniczki zabawnych powieści romantyczno-obyczajowych, przy tym daleko tej historii do banału i powtarzalności. Pomysł na fabułę jest świeży, bohaterowie nieszablonowi, a i ich zachowanie wolne jest od drażniących schematów, nie zabrakło w tym tytule przyspieszających bicie serca romantycznych scen, a także sporej dawki komedii sytuacyjnej i językowej.
Kiedy myślę „Współlokatorach”, mam przed oczami górę amerykańskich naleśników, po której spływa syrop klonowy – to ciepła, słodka opowieść, która niczym syrop otula serce. Ja dodaję tę książkę do listy moich ulubionych, a Was serdecznie zachęcam do jej przeczytania.