Imperatyw pozornej poprawności czyli budowa domu w PRL recenzja

Powrót do przeszłości

Autor: @Orestea ·3 minuty
2019-08-24
Skomentuj
1 Polubienie
"Imperatyw pozornej poprawności, czyli budowa domu w PRL" Stanisława Sałapy pokazuje, jak w drugiej połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku budowało się domy. 

Młodszym przypomnę, że były to czasy kartek, kolejek, niedoborów, załatwiania, absurdów i grozy. Ustrój nazywał się socjalizmem i socjalistyczne było wszystko, od szkolnictwa, przez język (do tego wrócę) po gospodarkę. 

Bohater "Imperatywu pozornej poprawności" ma szansę wybudować dom. Zrządzenie losu, przypadek czy urzędnicze widzi mi się przyznało nowiutkiej spółdzielni mieszkaniowej Horyzont działki i rzeczy zaczęły się po prostu dziać. 
Towarzyszymy bohaterowi Sałapy od momentu, kiedy ten przygląda się powstawaniu spółdzielni, po chwilę, kiedy jego dom już stoi i nie trzeba się matrwić o to, czy da się załatwić blachę na pokrycie dachu. Życie w socjalizmie było jak obóz survivalowy. Koniec budowy wyznaczał moment, kiedy trzeba się zastanowić, gdzie kupić podstawowe nawet wyposażenie. Toaleta produkcji Czechosłowackiej (to było państwo, z którym Polska graniczyła od południa) kosztowała jedyne 450 tysięcy złotych, czyli około 80 USD, i bohater książki stał się jej szczęśliwym nabywcą.

W "Imperatywie pozornej poprawności, czyli budowie domu w PRL" Stanisława Sałapy możemy natrafić na ślady rzeczywistości, którą większość z nas pamięta z "Misia", co mi zrobisz, jak mnie złapiesz", czy innych klasyków, z których teraz tak dobrze nam się śmiać. 

Autor prowadzi nas przez realistycznie oddane detale życia w mieście nad morzem, z jego przedsiębiorstwami, kacykami partyjnymi, rozgrywkami, restauracjami. Przybliża nam realia tzw eksportu, czyli pracy za granicą, w krajach "demokracji ludowej". Przypomnę, że "saksy" to był wyjazd na Zachód, do bratnich narodów jeździło się na "eksport". Widzimy, co opłaca się przywieźć i sprzedać, a czego nie. 
Obserwujemy bohatera walczącego z niedoborami materiałów budowlanych, ale przecież dającego sobie jakoś radę, bo wiele można było "załatwić", jeśli się miało znajomych i konsekwencję. 

Muszę przyznać, że śmiałam się, czytając fragment o wędzonych węgorzach i ich roli w zakupie 500 kg wapna.
"Proszę pana/pani, jestem na jutro umówiony z pewnym człowiekiem, który zawsze, gdy potrzebuję, dostarcza mi zamówioną ilość wędzonych węgorzy. Mam nadzieję, że dotrzyma terminu, tym bardziej, że zapewniłem go o załatwieniu dla niego tysiąca toreb papierowych z fabryki papieru. " [s 145].
Dalej jest co następuje: torby były, bo wcześniej fabryka papieru dostała od mówiącego łożyska. Za łożyska dostał torby, za torby węgorze, za węgorze dostanie wapno. Ale podstawą rozliczeń są łożyska. 

Książka nie ma akcji sensu stricte, jest obrazem walki z rzeczywistością i zwycięstwa nad trudnościami, samo zanurzenie się w tamte realia jest przecież ciekawe.
Książkę Sałapy odkładałam z poczuciem niedosytu, spowodowanym głównie kłopotami z językiem autora.

Język, którego autor używa również jest żywcem z tamtej epoki. 
Lata osiemdziesiąte ciążą na nim i naznaczają go do tego stopnia, że czasem "Imperatyw pozornej poprawności" Stanisława Sałapy czyta się po prostu źle. Sama nie jestem "Miss nieskomplikowanej i zrozumiałej składni", więc nie powinnam rzucać kamieniami. Zdaję sobie sprawę, że język potrafi zepsuć nawet dobrą książkę i mam wrażenie, że to właśnie się tutaj stało. 

Widać dbałość autora o polszczyznę i jego szacunek dla interpunkcji. Widać humor i ironię, ale widać także nalot pism urzędowych z lat 80., których zrozumienie było sztuką. 
Wiem, że język w jakiś sensie uhistorycznia akcję książki, czyni ją wiarygodną, niemal dokumentalną… Zdaję sobie sprawę, że jego ciężar, skomplikowana struktura zdań doskonale odbija ówczesną rzeczywistość. Rozumiem równie, że takim językiem posługiwano się w tym, co dziś nazywamy "przestrzenią publiczną" w drugiej połowie lat 80. XX wieku. 
Wszystko to wiem, ale i tak język mnie irytuje, i utrudnia kontakt z książką. Dla mnie jest zdecydowanym minusem. 
Żeby nie być gołosłownym: "Obaj moi rozmówcy swoim zachowaniem i wypowiedziami dawali wyraz zadowolenia ze spotkania. Niewykluczone, że chodziło im, na tym etapie rozwoju wydarzeń, o pozyskanie pewnego stopnia przychylności w oczekiwaniu na bliżej nieokreśloną pomoc w przyszłości". [s 33]
"Chłodny osąd wydarzeń związanych ze sprzedażą lokali na rzecz członków musiał prowadzić do wniosku o nieprzystawalności funkcjonujących spółdzielni mieszkaniowych do potrzeb społecznych. Jeśli w tej sprawie warto na cokolwiek zwrócić uwagę, to tym "czymś" jest zanik funkcji instytucji na rzecz zastępczych przecież funkcji osobowych" [s 82]
Autor mówi, że spółdzielnie mieszkaniowe nie działały i trzeba było wszystko "załatwiać" po znajomości. Stwierdzenie prawdziwe, ale język przystaje raczej do dokumentu urzędowego z epoki, nie do powieści. 

"Imperatyw pozornej poprawności, czyli budowa domu w PRL" Stanisława Sałapy nie jest złą książką. Dla mnie była nostalgiczną podróżą w czasie. Miło mi było się w nią udać.

Moja ocena:

× 1 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Imperatyw pozornej poprawności czyli budowa domu w PRL
Imperatyw pozornej poprawności czyli budowa domu w PRL
Stanisław Sałapa
5.5/10

Tak rodziły się absurdy PRL-u Kto z nas pamięta jeszcze absurdalną rzeczywistość PRL-u? Dziś wspomnienie życia w tamtych czasach jest niemal jak powieść science fiction o społeczeństwie z alternatywn...

Komentarze
Imperatyw pozornej poprawności czyli budowa domu w PRL
Imperatyw pozornej poprawności czyli budowa domu w PRL
Stanisław Sałapa
5.5/10
Tak rodziły się absurdy PRL-u Kto z nas pamięta jeszcze absurdalną rzeczywistość PRL-u? Dziś wspomnienie życia w tamtych czasach jest niemal jak powieść science fiction o społeczeństwie z alternatywn...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Zobacz inne recenzje

Pan Sałapa – autor książki „Imperatyw pozornej poprawności czyli budowa domu w PRL” pokusił się o ukazanie absurdów siermiężnej rzeczywistości czasów komunistycznych w dziedzinie budowania domów. Poz...

@m_silakowska @m_silakowska

Pozostałe recenzje @Orestea

Psychologia wojny
Leo Murray, „Psychologia wojny”, czyli wszystko o moich kumplach.

Zanim przeczytałam „Psychologię wojny” Leo Murray, za najlepszą książkę o psychologii wojny i zabijania uważałam „On killing” płk. Dave’a Grossmana. Po przeczytaniu ksią...

Recenzja książki Psychologia wojny
Ferdinand Porsche
Karl Ludvigsen, "Ferdinand Porsche. Ulubiony inżynier Hitlera”, czyli bohater jako rysunek techniczny

„[…] spokojna pewność siebie, wsparta u Porschego ogromną wiedzą w zajmujących go dziedzinach i rozległymi zainteresowaniami, wielu urzekała. Dzięki temu łatwo znajdo...

Recenzja książki Ferdinand Porsche

Nowe recenzje

Noc spadających gwiazd
Magiczna noc
@ela_durka:

Jakiś czas temu miałam okazję, a w zasadzie wielką przyjemność przeczytać powieść "Nowe życie Kariny" pani Marty Nowik....

Recenzja książki Noc spadających gwiazd
Wzgórze psów
Recenzja książki "Wzgórze psów" Jakuba Żulczyka
@natala.char...:

Jakub Żulczyk w Wzgórzu psów zabiera czytelników na mroczną podróż do małego miasteczka, które skrywa więcej tajemnic, ...

Recenzja książki Wzgórze psów
Mistrz i Małgorzata
"Jam jest tej siły cząstką drobną, co zawsze zł...
@natala.char...:

Mistrz i Małgorzata Michaiła Bułhakowa to powieść, która za każdym razem odkrywa przed czytelnikiem coś nowego. To pona...

Recenzja książki Mistrz i Małgorzata