Ze względu na to, że jestem fanką Damona i serialu, postanowiłam sprawdzić, jak wyglądały książkowe losy wampirzo-człowieczej paczki i przeczytać serię do samego końca, choćby nie wiem, jak bardzo którakolwiek część mi się nie podobała. Nieładnie tak zostawiać niedoczytane cykle, tak poza tym.
Czym tym razem zaskakuje nas (lub nie zaskakuje) pani L.J. Smith?
Otóż Elena wraca zza grobu jako coś pośredniego między duchem a aniołem. Niewiele pamięta, zachowuje się jak dziecko, nie umie mówić. Ma jakieś tam swoje moce i jest oczywiście bardzo, bardzo dobra i wrażliwa. Opiekuje się nią niezawodny Stefano, którego cnotliwość jest na jak najwyższym poziomie (uważa, że pocałunki, których oczekuje od niego Elena są nie w porządku ze względu na jej „dziecinny” stan i nie chce jej wykorzystywać), co nie przeszkadza mu w pewnym momencie uraczyć się jej krwią, która swoją drogą też jest dla wampirów bardzo korzystna, daje im większą moc.
Co robi w tym czasie Damon? Ano, jak na twardziela przystało, obserwuje, raczy się krwią dziewic (nie-dziewic również) i próbuje ustalić, z kim Caroline Forbes rozmawiała przez lustro oraz co ta nowa zła istota knuje i czego chce od Eleny (trzeba się przyzwyczaić, że w „Pamiętnikach…” wszyscy chcą czegoś od Eleny). Przy okazji daje się ukąsić jakiemuś podejrzanemu komarowi, dzięki czemu tajemniczy Ktoś wpływa na jego myśli i potrafi rozbudzić w nim żądzę krwi.
Reszta stadka, czyli Matt, Bonnie i Meredith, odwiedzają w tym czasie Elenę. Caroline upiera się, by iść z nimi, dzięki czemu słodkie stadko odkrywa, że z dziewczyną jest coś nie tak. Dodatkowo ich przyjaciółka-anioł ma teraz nowy sposób witania się i poznawania ludzi, który przypada do gustu zwłaszcza Mattowi, za to Caroline jest nim wręcz oburzona.
Co jeszcze przynosi nam „Powrót o zmierzchu”? Tajemniczego Shinichi i jego siostrę, knowania Damona, Stefano w opałach, jęczenie Eleny, Malaki i zabójcze drzewo. I to by chyba było na tyle.
„Pamiętniki wampirów” czyta się szybko. Nie tylko ze względu na ilość stron, ale przede wszystkim przez lekki, swobodny styl, jakim są napisane. Czytając tę część serii, początkowo czułam się nieco ogłupiona. Nie wiem, czy to z powodu tegoż właśnie mało wymagającego stylu, który czasem przypominał utwory uczącej się pisać nastolatki, czy też przez to, że zabrałam się za lekturę zaraz po „Silmarilionie” Tolkienia. Przyzwyczaiłam się jednak w końcu i mogę teraz powiedzieć, co mi się podobało. Elena-anioł była całkiem fajna i mogłaby już taka zostać jak dla mnie. Jej postać schodzi w tym wypadku jakby na drugi plan – ważniejsze się rozwiązanie zagadki istoty, która czai się w ciemności i czyha na mieszkańców nieszczęsnego Fell’s Church. Dużo miejsca poświęcono Damonowi, a ponieważ jest moją ulubioną postacią, zaliczam to jako plus, chociaż niektóre jego epizody nie wypadały za bardzo naturalnie – jak na przykład mówienie samemu sobie, jakim to jest przystojniakiem. Damon jest pewny siebie i niewątpliwie uważa się za przystojnego, ale takie chwalenie samego siebie, patrząc w szybę wystawy sklepowej bardziej pasuje kobiecie, niż kilkusetletniemu wampirowi-zabójcy.
Główny wątek, przyznaje, pomysłowy, jednak można byłoby go jeszcze rozwinąć i nieco lepiej opisać. Miło by było również, gdyby kolejne części przyniosły wyjaśnienie, dlaczego Elena mogła wrócić zza grobu, a inne wampiry nie mogą. Wiem, że jest główną bohaterką i tak dalej, ale robienie z niej świętej, której dobroć świeci jak słońca blask to już przesada. Muszą być jakieś ograniczenia, nawet (czy może raczej: zwłaszcza) dla głównego bohatera.