To bezpośrednia kontynuacja znakomitego debiutu "Maski pośmiertne". Akcja rozpoczyna się dosłownie kilka dni później. Tym razem David Redfern zajmuje się jednocześnie dwiema sprawami. Podwójnym, drastycznym morderstwem i zaginięciem pięcioletniej dziewczynki. Główny problem jaki napotyka na swojej drodze to brak istotnych punktów zaczepienia dających sygnał, którą drogą podążyć, kogo szukać, od czego tak naprawdę zacząć. Wzbudza to w nim niemałą frustrację, którą da się odczuć w zachowaniu i decyzjach jakie podejmuje.
Oprócz prowadzonego śledztwa Davida cały czas nękają problemy osobiste, które stara się odsunąć na dalszy plan. Od demonów przeszłości nie tak łatwo się jednak odciąć, tym bardziej kiedy cały czas ingerują w teraźniejszość.
.
W tej części dostajemy zdecydowanie mniej opisów. Nie ma też tego charakterystycznego dla "Masek..." wątku historycznego. Mimo to nie zabrakło paru smaczków, na przykład w postaci ciekawostek architektonicznych.
Samo śledztwo jest bardziej rozwinięte i zawiłe jednocześnie. Z każdym rozdziałem odnajdywane są kolejne poszlaki, które mieszają nie tylko czytelnikowi w głowie, ale sam Redfern dostaje konkretny orzech do zgryzienia. Wielowątkowość jest według mnie atutem tej powieści. Tworzy naprawdę dobrze skonstruowaną intrygę i buduje napięcie. Nie jest łatwo przewidzieć jak się akcja dalej potoczy, tym bardziej, że po drodze serwowane są mniejsze lub większe zwroty akcji. Zbierając to wszystko w jedną całość zakończenie musi zaskoczyć i tak też się tu dzieje.
.
Zawsze cenię jeśli autor między wierszami porusza problemy społeczne. Nie epatuje nimi i nie osacza, ale daje sygnał, a resztę pozostawia czytelnikowi.
Rodzice zaginionej dziewczynki są polskimi emigrantami. Wyjechali z kraju w poszukiwaniu lepszego życia.
"Za mało, by żyć, za dużo, by umrzeć. (...) Wie Pan jak to jest, kiedy zasuwa się na pełnych obrotach cały rok, a na koniec się okazuje, że nie ma pieniędzy nawet na to, by zabrać dzieci nad krajowe morze?"
Nakreślony jest również problem związany z mediami społecznościowymi i tym jak dużo o sobie w nich zdradzamy. Z pozoru zwykłe zdjęcia, czy opisy mogą stać się konkretną pożywką dla przestępców.
.
Autorka nie idzie na łatwiznę. Powieść poprzedzona długim i szczegółowym researchem nie może być zbyt prosta w odbiorze. Zdecydowanie to nie jest lektura, którą można sobie w międzyczasie podczytywać. Tu wymagane jest bezwzględne skupienie i zaangażowanie. Odczułam to na własnej skórze. Wzięłam ją do ręki w momencie, kiedy zaczynało mnie rozkładać przeziębienie i po dwóch dniach przerwy musiałam zacząć czytać od początku, bo najzwyczajniej się pogubiłam.
.
Jeśli chodzi o klimat panujący w tej powieści to nie będę się rozpisywać tylko przytoczę jedno zdanie, które bardzo mi się spodobało, a jednocześnie zamyka temat.
"Małomiasteczkowy smrodliwy klimacik, mój drogi, radzę przywyknąć."
.
Napięta atmosfera i niekończące się tajemnice tworzą mieszankę wybuchową. Na tę ostateczną eksplozję musimy jednak trochę poczekać gdyż Anna Rozenberg nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.