O grupie literackiej Ailes już wspominałam przy okazji recenzowania ich zbioru, „Godziny diabła” (możecie ją przeczytać tutaj). Miałam zaszczyt objąć patronatem medialnym kolejną antologię, tym razem o zupełnie innej tematyce, czyli „MDS: Miłosne rewolucje”. Ciekawi, co oznacza ten tajemniczy skrót na początku tytułu? To proste – mowa o Międzynarodowym Dniu Seksu, który obchodzimy 7 czerwca. To właśnie tego dnia odbyła się premiera tej przepastnej książki, zawierającej oczywiście różnorodne opowiadania o tematyce romantyczno-erotycznej. Ciekawi, jak prezentuje się efekt końcowy?
Kiedyś, jeszcze zaledwie kilka lat temu, kochałam romanse bezgranicznie. Do tego stopnia, że czasem nie pytałam je nawet o logikę, o dopracowaną kreację postaci, o naturalność – po prostu czytałam wszystko i zachwycałam się, kiedy kolejne dramaty doprowadzały ostatecznie do happy endu albo wprost przeciwnie, płakałam, jeśli bohaterom jakimś cudem nie udało się zostać razem. Z biegiem czasu dojrzałam i jako człowiek, i jako czytelnik, i po natrafieniu na kilka naprawdę paskudnych bubli, jeśli chodzi o ten gatunek, zaczęłam do niego podchodzić bardziej sceptycznie. Nadal uwielbiam wątki miłosne, ale już nie jestem tak ślepo zapatrzona w treść i nawet jeśli moje wewnętrzne, beznadziejne poczucie romantyzmu daje o sobie znać, mogę na trzeźwo ocenić poziom prezentowanej historii.
Podobne jak w przypadku „Godziny diabła” – i zapewne wielu innych antologii – zbiór składa się z lepszych i nieco gorszych elementów. Nie poczytuję to jednak jako wadę. Przed zabraniem się za czytanie miałam pewne obawy, że wszystkie te opowieści (a jest ich sporo, bo aż 22) zleją mi się w jedno, że po jakimś czasie przestanę odróżniać, kiedy kończę jedną, a zaczynam drugą. Nic bardziej mylnego. „MDS: Miłosne rewolucje” to chyba najbardziej dopracowany, przemyślany zbiór opowiadań, z jakim miałam do tej pory do czynienia. Jego różnorodność uderza, bo z jednej strony mamy dosadniejsze erotyki czy typowe, słodkie romanse, a z drugiej opowiadania mocniejsze, zahaczające o thriller czy horror, gdzie miłość i pożądanie stają się uczuciami bardzo niebezpiecznymi. Jednocześnie antologia jest niesamowicie spójna. Musicie sami się przekonać, jaką frajdę sprawi wam odkrycie, jak bardzo może się różnić interpretacja motywu miłosnego w zależności od pisarza, jego osobowości i stylu.
Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie wymieniła kilku ulubieńców, którym naprawdę warto poświęcić chociaż jeden osobny akapit w tej recenzji.
„Miłosna gorączka”, Ludmiła Skrzydlewska – przy tym opowiadaniu bawiłam się zdecydowanie najlepiej. Genialnie wykorzystany wątek z magią, a pomysł, żeby główną osią fabuły stał się podany przez pomyłkę napój miłosny (wlany do wódki!), kupił mnie niemal natychmiast. Świetny humor, bardzo dobry styl, a do tego szczegółowa charakterystyka świata przedstawionego. Tak polubiłam główną bohaterkę, Zuzę, że chętnie jeszcze bym ją kiedyś „spotkała”.
„Na twój obraz”, Noemi Vain – rewelacyjny, niepokojący klimat, który sprawił, że nawet podczas lektury w ciepły, słoneczny dzień, poczułam ciarki. Fajny, kreatywny pomysł na opowiadanie i jeszcze lepsze wykonanie; fani literatury grozy na pewno będą usatysfakcjonowani. No bo kto by się spodziewał, że przyniesienie do domu na pozór zwykłego (choć dość upiornego) obrazu może przynieść takie konsekwencje? Plus za dobre zakończenie.
„Serce miasta”, Ada Katarzyna Szewczyk – ogromny potencjał na dużo bardziej rozbudowany paranormal romance, absolutnie niezdominowany przez wątek miłosny, choć ten stałby oczywiście w centrum. Dająca się lubić główna postać (co nie często się zdarza w przypadku nastoletnich bohaterek), przyjemny styl pisania, a do tego całkiem kreatywne wykorzystanie motywu z wilkołakami. Dużym atut to kompozycja: jest wstęp, rozwinięcie z punktem kulminacyjnym i satysfakcjonujące zakończenie – co nie znaczy, że nie chciałabym przeczytać więcej.
„Inwersja”, Renata Kamińska – nie wiem, co jest niezwykłego w tym opowiadaniu, bo wydaje się na pierwszy rzut oka banalne i bardzo proste. Mimo to sposób pisania autorki mnie zauroczył. Ci, którzy szukają dobrego, zmysłowego i stworzonego ze smakiem erotyku, czytanego z wypiekami na twarzy, zdecydowanie powinni bliżej przyjrzeć się tej historii. Trudno się od niej oderwać, mimo że, wydawałoby się, dzieje się dość niewiele (fabularnie, bo podczas scen łóżkowych dzieje się naprawdę sporo).
Cały zbiór to jedno wielkie żonglowanie motywami, gatunkami, konwencjami – tak było również w przypadku „Godziny diabła”, choć tym razem byłam przekonana, że pomysły mogą okazać się dość ograniczone. Szkoda, że przez całe życie nie mogę czuć się rozczarowana w tak przyjemny sposób. Jak się okazuje, pisanie o miłości wcale nie musi być oklepane czy przewidywalne. Nawet jeśli niektóre opowiadania są znacząco niedopracowane czy po prostu za słabo rozwinięte, rekompensowało je kolejne, i to z nawiązką. Co natomiast łączy wszystkich autorów, to niepowtarzalny i naprawdę solidnie wypracowany styl pisania. Jedni to specjaliści w naturalnych, lekkich dialogach, drudzy tworzą takie opisy miejsc, że czytelnik czuje się, jakby widział wszystko na własne oczy, a jeszcze inni wywołują tak gwałtowne emocje za pomocą zaledwie kilku zdań, że człowiek zapomina o całym świecie. Możecie być pewni, że pod skrzydłami Ailes nie pisze byle kto.
„MDS: Miłosne rewolucje” to doskonale skomponowana, ciekawa antologia, która może zainteresować tak naprawdę każdego, nawet osoby nieprzepadające za romansami. W tak zróżnicowanym zbiorze wszyscy mogą znaleźć coś dla siebie. Nie powinna was też zrazić liczba stron, w końcu możecie dawkować sobie przyjemność i czytać jedno opowiadanie na dzień, na tydzień czy nawet na miesiąc – zadowolenie z lektury będzie dokładnie takie samo.