Już jakiś czas temu odkryłam u siebie nietypową przypadłość. Bardzo, bardzo rzadko pozostawiam niedokończone przez siebie książki. Jestem człowiekiem upartym i zdecydowanie wolę dać słabą ocenę, a następnie z oddechem ulgi odłożyć książkę na półkę, aniżeli poddać się tuż przed końcem. Zasady tej nie porzucam nawet wtedy, gdy czytam wybitnie złe i głupie tytuły, przy których większość najwytrwalszych czytelników zdąży już wymięknąć. Masochizm? Podejrzewam, że tak. I ani trochę się tego nie wstydzę, ponieważ robię to dlatego, byście wy nie musieli się męczyć. Taka już ze mnie altruistka.
Dobrze pamiętam, że moją erotyczną inicjacją było z wciśnięte mi do rąk siłą ,,Pięćdziesiąt twarzy Greya", a potem... cóż, na szczęście długo nic. Do momentu, aż odezwała się ta sama osoba, która mnie do tego pełnego namiętnych scen świata wprowadziła i pożyczyła kolejną książkę. Tym razem autorstwa Blanki Lipińskiej. Nie czytam erotyków, gdyż to najzwyczajniej w świecie nie mój gatunek. Mimo wszystko, ,,365 dni" chodziło za mną już długo i nie potrafiłam się mu oprzeć. Przecież niedługo wychodzi tak bardzo oczekiwany przez wszystkich film, a książka, przynajmniej teoretycznie, ukazuje zupełnie nowe spojrzenie na temat seksu, który pokazywany miał być bez żadnego tabu i skrępowania. Blanka Lipińska to współczesny wieszcz, zapytacie? Czy faktycznie jest to historia, która w odpowiedni sposób uwalnia i przedstawia kobiecą seksualność? Cóż, otóż nie tym razem. Choć wspomniany wcześniej ,,Grey" pozostawił w mojej nastoletniej psychice wiele śladów, drugi raz był zdecydowanie gorszy. W trakcie lektury 365 dni oddałabym wszystko, by choć na chwilę powrócić do perypetii Chistiana i Any.
FABUŁA:
Laura Biel, jej chłopak Martin oraz przyjaciele wyjeżdżają na wakacje na Sycylię, by świętować dwudzieste dziewiąte urodziny głównej bohaterki. Jak jednak łatwo przewidzieć, nic nie idzie zgodnie z planem. Zwłaszcza, że Laury poszukuje niejaki don Massimo Toricelli - głowa sycylijskiej rodziny mafijnej, który w krytycznym dla siebie momencie, gdy był już jedną nogą w grobie, dostrzegł w swoich snach pewną kobietę. Obiecuje sobie samemu, że za wszelką cenę ją odnajdzie i sprowadzi do siebie. Feralnego wieczoru Włoch porywa dziewczynę i daje jej (kto by przewidział) tytułowe 365 dni, by go pokochała i się do niego przekonała. Ot, tak prezentuje się cała fabuła książki. Jest bardzo prosta i nie dzieje się w niej zbyt wiele dodatkowych rzeczy. Wszystko kręci się raczej wokół tego, jak to Laura nie potrafi zdecydować się w to, co na siebie ubrać, a Massimo zajmuje się swoimi szemranymi interesami. W pewnym momencie bohaterowie zwiedzają przeróżne miejsca we Włoszech i jest to wręcz idealny moment, by pochwalić się znajomością atrakcji i najciekawszych miejsce tegoż kraju, jednak tego w 365 dni czytelnik niestety nie uraczy. Laura idzie nurkować? Cudownie! Jest to przedstawione w dwóch zdaniach, by znalazło się więcej miejsca na łóżkowe perypetie z Czarnym! (to nie jest rasistowskie określenie, Massimo najzwyczajniej w świecie ubrany był w dzień porwania na czarno). Wycieczka do Rzymu? Oczekujecie zwiedzania miasta? Nic bardziej mylnego! Przecież każdy dobrze wie, że tam jest Koloseum i to powinno wam wystarczyć. Bo po co się rozdrabniać? O wątkach mafijnych nie będę nic wspominać, bo jednak tymi tematami niezbyt się interesowałam, lecz już na pierwszy rzut oka widać, że nie są one za bardzo rozbudowane i pojawiają się jedynie po to, by Laura i Massimo wyszli na chwilę z łóżka, odetchnęli świeżym powietrzem oraz rozprostowali nogi. No, a także wpakowali się w kolejne tarapaty, bo jednak musi się coś dziać. A najlepsze po seksie są oczywiście wybuchy, pościgi i strzelaniny w barze, bo po dramatycznym wydarzeniu może przytulić się do swojego kochanka, pocałować go, ponieść się emocjom... i wrócić do punktu wyjścia.
BOHATEROWIE:
Płytcy, wulgarni, obleśni i odpychający. Dawno nie czytałam książki, w której miałam dość tak wielu bohaterów jednocześnie. Wszyscy działają irracjonalnie, zupełnie jakby nie potrafili przewidzieć jakichkolwiek konsekwencji swoich czynów. Nie przejmują się także podstawowymi zasadami logiki i zachowują się jak rozpieszczone dzieci. Już nawet nie chce mi się rozdrabniać w postacie drugoplanowe, bo wszystkie z nich były równie denerwujące i odpychające. A już zwłaszcza najlepsza przyjaciółka Laury, Olga, która znana jest wyłącznie z tego, że lubi spędzać upojne noce z mężczyznami, a także ubiera się jak prostytutka (hej, czyli zupełnie tak samo jak Laura, gdy chce zdenerwować swojego porywacza! Co za wspaniała znajomość, mogą pożyczać sobie ubrania!).
Massimo Toricelli myśli tylko jednym i tylko o jednym, a jego hipokryzja już dawno przekracza wszystkie możliwe granice absurdu. To rycerz na białym koniu, który porywa kobietę, więzi ją, jednak cały czas podkreśla, że nie zrobi niczego wbrew jej woli. Szkoda tylko, że już na kolejnej stronie zaczyna się do niej dobierać, bo nie potrafi się powstrzymać. Wymarzony kochanek, racja? Jak przykro, że Czarny jest również kłamcą, który łamie dość powszechne schematy i tym razem to on postanawia zatrzymać przy sobie swoją kobietę, robiąc jej dziecko. Zdarza się i tak.
Nie myślcie jednak, że będę tutaj bronić Laury Biel, co to to nie! Naprawdę, ona i ten jakże seksowny Włoch to wręcz idealna para, która idealnie do siebie pasuje. Są na równie niskim poziomie. Protagonistka to nimfomanka, która sama bardzo chętnie pierwsza swojemu oprawcy do łóżka. I to nawet nie miało być przedstawienie syndromu sztokholmskiego, Laura cały czas jest ukazywana jako zdrowa psychicznie i działająca w stu procentach świadomie kobieta. Bohaterka ma w tej sytuacji dość błahe problemy: martwi się tym, by na śniadanie wypić szampana, a także rozmyśla, jaką sukienkę przyniesie jej dzisiaj brat Massima, wspaniały projektant, którego jedyną cechą jest to, że lubi modę i wszyscy uważają go za geja (choć nie ukrywam, że chyba jedynie Domenico nie działał mi w tej historii na nerwy). Ah, takie życie to marzenie! Gdyby tylko przymknąć oko na gwałty, groźby, porwanie i pojawiającą się w przypadkowych momentach chorobę serca...
SCENY SEKSU (KULTURA GWAŁTU):
Naprawdę, inaczej tego nie potrafię nazwać. Blanka Lipińska w wulgarny sposób pokazała gwałt jako coś pozytywnego i uważanego za podniecające. Laurze jedynie na początku przeszkadza to, co się dzieje, a potem na dobre o tym zapomina i nieustannie oddaje się swojemu oprawcy. Raz, bo chce tego on, drugi raz, bo ona przecież również ma swoje potrzeby, a za trzecim najzwyczajniej w świecie chce mu podziękować za nowe buty Chanel... Przeraża mnie, że książce ani razu nie pojawia się fragment, w którym zachowanie Włocha byłoby traktowane jako negatywne. Czy 365 dni naprawdę zostało napisane przez kobietę dla innych kobiet? Bo mnie osobiście chęć zostania porwaną przez kogokolwiek nie wygląda mi na zachęcający scenariusz. Laura dalej byłaby tak chętna na stosunek z porywaczem, gdyby Massimo okazał się być starym zboczeńcem? To by dopiero była interesująca historia! Choć może to ja się nie znam i po prostu marudzę...
Już pomijając szkodliwość tego tworu, styl autorki jest bardzo prosty i nie trzeba skupiać zbyt wiele uwagi, bo fabuła kręci się wokół jednego: powtarzających się cały czas wulgarnych scen przedstawiających stosunek dwójki głównych bohaterów. Tak, wiem, że to erotyk i nie spodziewałam się niczego więcej, jednak każdy kolejny fragment to praktycznie kalka poprzedniego... Czyżby autorka robiła ze swoich czytelników osoby, które nie mają żadnych większych wymagań? To już zdecydowanie lepiej jest poszukać sobie fanfika na Wattpadzie. Poziom będzie podobny, a może nawet i wyższy.
PODSUMOWANIE:
Wiecie co? Przyznam się bez bicia, że wolę ,,Pięćdziesiąt twarzy Greya", choć są to dwie zupełnie różne historie, które łączy jedynie erotyczna otoczka i opinia najgorszych książek. Laura i Massimo są dla mnie postaciami obleśnymi i zadziwiająco głupimi, dlatego też nie mam zamiaru mieć z nimi więcej do czynienia. Choć może ciekawość kiedyś popchnie mnie do tego, by sięgnąć kiedyś po kolejne części trylogii... Ale to w swoim czasie. Na ten moment muszę się wykurować z tego, co spotkało mnie na Sycylii. A była to zdecydowanie ostra jazda bez trzymanki. Z ogromną ulgą mogę wystawić najniższą notę i odetchnąć, że mam to już za sobą. ,,365 dni" jest nudne, paskudne, infantylnie napisane, a także odpychające. Sięgacie na własną odpowiedzialność.
http://popkulturkaosobista.blogspot.com/2020/01/seks-alkohol-i-niesmak-czyli-365-dni.html