Wydawnictwo „Fabryka Słów” otwiera się coraz szerzej na klasyczny horror umożliwiając tym samym publikacje wielu interesującym autorom. Bez wątpienia jedną z najciekawszych wydanych w ostatnich czasach książek tejże wytwórni są „Sępy” Roberta Cichowlasa i Jacka Rostockiego.
Mamy do czynienia ze zbiorem opowiadań i trudno znaleźć lepszy sposób ocenienia całości niż przyjrzenie się, choćby pobieżne, poszczególnym utworom.
Zbiorek otwiera „Pięknoduch”, króciutka miniaturka Jacka Rostockiego, lekko toporowska w klimacie, świetna na otwarcie, choć wylatująca z pamięci zaraz po przeczytaniu kolejnego tekstu, jakim jest „Bal w Blankenese”. Nastrojowa, klasyczna wręcz historia o mężczyźnie, który ma opiekować się starszą panią w wielkim, pustym domu. Mimo iż kobieta jest zniedołężniała, szykuje się właśnie do wielkiego balu, w który bohater nie chce wierzyć. Finał wprawdzie nie jest trudny do przewidzenia, ukazuje jednak nieznane mi dotąd oblicze autora, choć przyznać należy, że wciąż znakomite warsztatowo.
„Życzenie” to z kolei opowiadanie Roberta Cichowlasa. Bohater opiekując się złotą rybką brata, odkrywa, że stworzenie potrafi spełniać życzenia. Pierwsze są dość banalne, ale później postanawia przywrócić życie swej żonie i dziecku, zmarłymi w nieszczęśliwym wypadku. Opowiadanie trzymające w napięciu, choć bliższe mastertonowskiej wersji Cichowlasa. Z tym że autor już dawno nauczył się robić z tego zaletę nie wadę.
„Odnaleziona” jest tekstem napisanym wspólnie przez obu autorów, opowiadającym historię mężczyzny, który poznaje niezwykłą dziewczynę. Ta jednak nie dostrzega jego zalotów. Bohater postanawia nie odpuszczać i odkrywa... Historia świetnie napisana, choć uważam, że tytuł zdradza zbyt wiele.
Zupełnie nic nie zdradza zaś tytuł „Griot”, ani następujący po nim „Höllewand”, oba Rostockiego. W pierwszym jesteśmy zabrani do gorącej Afryki, w drugim w zasypane śniegiem góry i w obu przypadkach stajemy się świadkami makabry jaka spotyka głównych bohaterów. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, sądzę bowiem, że te dwa teksty należą do najoryginalniejszych z całego zbioru. Może nie najlepszych, ale najoryginalniejszych właśnie. Ale o tym jeszcze przyjdzie czas napisać.
„Kamienica na Lodowej” Cichowlasa to z kolei mogłoby się zdawać typowa ghost story, jednak autor pod koniec wykonuje ciekawą woltę i rzuca nowe światło na przedstawiane wydarzenia. Z kolei w „Karecie Dam” pisarz pokazuje rzadko spotykane u siebie skłonności do groteski. Sympatyczny, z werwą napisany tekst.
Nie przekonuje mnie natomiast „Armagedon twenty/twelve”. Katastroficzne z pozoru opowiadanie autorstwa obu pisarzy pędzi do przodu od pierwszego zdania, z czasem jednak osiąga taki stopień nieprawdopowobieństwa, że natychmiast wytraca prędkość i gdy dotarłem do finału, stwierdziłem, że nie dość, że był on przewidywalny (w odniesieniu do wspomnianej nieprawdopodobności), to jeszcze nieadekwatnie do świetnego początku błahy.
Rostocki rozpędza się ponownie w „Pobitych garach”. Oto grupka młodzieży w trakcie gry paintballowej pragnie zrobić dowcip koledze, który tego dnia obchodzi urodziny. Konwencja narzuca oczywiste rozwiązania, autor jednak potrafi do samego końca utrzymać napięcie.
Kolejne dwie historie należą do Cichowlasa, który najpierw zabiera nas do ciekawej firmy, w łagodnym i nastrojowym „Drogowskazie” będącym raczej familijną historyjką niesamowitą, by zaraz potem zabrać czytelnika do pokręconej i przewrotnej, przy tym pełnej seksu i przemocy opowieści o „Żerującej bestii”.
Równie drastycznie, choć może nie tak ostro poczynia sobie Rostocki w „Malarzu”, intrygującym opowiadaniu o mężczyźnie, który nie widział ludzkich twarzy...
Prawdziwe opus magnum zbioru następuje jednak w postaci napisanego w kooperacji największego objętościowo tekstu „Niemoc”. Banalna z pozoru historia popularnego pisarza, który stracił wenę została przedstawiona w sposób brawurowy. Również może nieszczególnie oryginalny, niemniej potrafiący wstrząsnąć czytelnikiem.
Zupełnie inny rodzaj wstrząsu wywołuje napisane przez Rostockiego kończące antologię opowiadanie tytułowe. Autor w cyniczny sposób przedstawił specyficzny rodzaj internautów buszujących po sieci w poszukiwaniu zapisów śmiertelnych wypadków. Idealna klamra zamykająca antologię.
Po przeczytaniu całości rzuciły mi się w oczy dwie rzeczy, które natychmiast zaważyły na ocenie całości. Przede wszystkim niesamowite wprost zgranie autorów, którzy niezależnie czy piszą wspólnie czy osobno tworzą to w sposób niezwykle spójny, tak że czasem można zapomnieć, że mamy do czynienia z antologią dwóch pisarzy.
Druga rzecz to wspomniana wcześniej oryginalność. Poza wspomnianymi „Goriotem” i „Höllewandem” każde opowiadanie odwołuje się do rozwiązań już tak wyeksploatowanych, że tak jak w przypadku „Odnalezionej” czy „Drogowskazu” można od razu się domyślić finału. Problem w tym jednak, że żaden z autorów nie zamierza odkrywać na nowo Ameryki, więc nie mogę ostatecznie postawić im tego jako zarzutu (zbyt wielkiego). Tym bardziej, że wszystkie teksty prezentują wysoki poziom wykonawczy. A że czasem kojarzyłem to raczej z historiami typu „znacie? To posłuchajcie”; to jednak przyznaję, że bawiłem się znakomicie przy lekturze i „połknąłem” książkę w dwóch podejściach. A to świadczy tylko o tym, że z niecierpliwością będę wypatrywał na niebie kolejnego stada sępów. Wam również polecam.