O Piętnie Przemysława Piotrowskiego było bardzo głośno, pierwsza część tej trylogii zbierała skrajne opinie, ale dla wielu była jednym z najlepszych kryminałów 2020. Autor ma ciekawą umiejętność, że potrafi na tyle zaangażować czytelnika, że nie zauważa on znacznych niedociągnięć fabularnych. W Piętnie się przez to rozkochałam, zatracając się w historii. Jak teraz będzie ze Sforą? Co pozostawi po sobie ta opowieść?
Pierwsze, co muszę zaznaczyć, że radziłabym nie czytać tych książek oddzielnie. W drugiej części pojawia się wiele odniesień do pierwszej, które mogą być uznane za spojlery i popsuć wręcz przyjemność z czytania. Dla kogoś kto wraca po dłuższej przerwie do historii mogło być to lekkie wprowadzenie do brutalnego świata Piotrowskiego. W zimowej aurze Zielonej Góry zostaje znaleziona odgryziona ręka, nie znaleziono ciała, nie znaleziono sprawcy, lecz wszyscy policjanci czują strach, że ponownie w tym małym mieście grasuje jakiś potwór. Pierwsze wzmianki o tajemniczym kanibalu, mordercy, który nie zostawia za wiele śladów, powodują chaos na komendzie. Ma się początkowo wrażenie, że nad miastem wisi klątwa. Prędko zostaje ciało zmasakrowanej zakonnicy, która być może ma coś wspólnego z historią, doskonale nam znaną po lekturze Piętna. Inspektor Czarnecki szuka najlepszych i wtem Igor Brudny razem z Julią Zawadzką będą musieli poznać prawdę.
Niczym jak bumerang wraca przeszłość głównego bohatera, a siostry zakonne powinny budzić w nim już ataki paniki, od samego początku wiadomo, że komisarz będzie musiał stać twarzą w twarz ze swoją przeszłością. Momentami miałam wrażenie, że Przemysław Piotrowski w tej części nie zaznaczył tego piętna, tego całego koszmaru, który przeżył jego bohater. Ten wydaje się niespecjalnie przejęty tymi doświadczeniami, ba, świadomie pcha się do śledztwa i wszędzie szuka łączników sprawy z tym, co było kiedyś. Śledztwo komplikuje się, gdy w fabule pojawia się legendarna sfora. Na myśl czytelnikowi przychodzi od razu pewien realizm magiczny. Czujemy widmo stanięcia do walki z wilkołakami, ale niestety Piotrowski dość szybko psuje to napięcie, prowadząc czytelnika w inne rejony śledztwa. Taki zabieg na pierwszych stronach książki mocno może odstraszać. Autor jednak utkał tak fabułę, abyśmy nie mogli się nudzić, wiele zwrotów akcji ma nas zaskoczyć. Porusza się swobodnie w typowym dla siebie brutalnym świecie, w którym czasem brakuje zasad. Wracanie jednak do sprawy z przeszłości, nie było dla mnie atrakcyjnym motywem, wciąż wałkowaliśmy to samo i choć prawda, którą poznamy w Sforze, może przerażać, tak dla mnie nie okazała się dobrym rozwiązaniem fabularnym. Zaczynałam być wręcz zmęczona ów historią, bo ile razy możemy skupiać się na przeszłości Igora? W teraźniejszości wydaje się normalnie funkcjonować, co budzi pewien dysonans. Ponownie śledztwo jest prowadzone dość nieprawdopodobnie, a policjanci pozwalają sobie na łamanie przepisów, aby prędko poznać prawdę. Może to niektórych boleć, ale tempo z jakim pędzi akcja sprawiło, że mogłam zapomnieć o istniejącym świecie.
Czytanie Sfory na pewno umiliło mi dzień, lecz pojawia się wiele niedociągnięć fabularnych. Mam nadzieję, że Cherub, czyli zwieńczenie naszej trylogii, odpowie na moje pytania i nie wywoła większego mętliku w głowie. Książka na pewno wywołuje emocje, Piotrowski lubi sięgać po kontrowersyjne tematy. Autor nie daje o sobie zapomnieć, długo myśli się o sprawie po zakończeniu czytania. Jeśli więc szukacie kryminału z pewną dozą brutalności, zbrodnia aktualną i przez kilkunastu lat, a w dodatku z wieloma zwrotami akcji, Sfora będzie zdecydowanie dla Was.