Nieczęsto sięgam po książki od razu po premierze. Szczególnie po te, o których jest bardzo głośno. Czas to genialny weryfikator tego, czy dany tytuł jest dobry i czy utrzyma się na piedestale. Przeczytałem wiele książek tuż po premierze, a po miesiącu, dwóch z hukiem spadały z podium, robiąc miejsce innym sezonowym, przeciętnym „bestsellerzynom”. Mam wrażenie i jednocześnie cichą nadzieję, bo za dużo dobrych tytułów czeka przyćmione sławą krótkich gwiazdeczek, że z „Krwią i popiołem” Jennifer L. Armentrout będzie tak samo.
Na początku słów kilka o fabule. Książka opowiada o Poppy, która jest Panną. Jako wybrana, dziecko bogów, musi wieść surowe życie – nie może zaznać przyjemności, musi być skromna, cicha, miła i wypełniać swoje obowiązki. Dziewczyna jednak zdecydowanie nie jest pokorna i różnymi drogami ucieka od przestrzegania zasad i bycia idealną.
Hmm… Od czego by tu zacząć – może od stylu pisarskiego. Jakież było moje rozczarowanie po przeczytaniu już pierwszego rozdziału, kiedy okazało się, że pióro Armentrout jest, co tu dużo pisać, typowo wattpadowe. Zwyczajnie jakby „Krew i popiół” napisała jakaś gimnazjalistka. Warsztat pisarski wymaga, w moich oczach, natychmiastowej poprawy.
Dalej, wprowadzenie do świata. Autorce totalnie się ono nie udało. Będąc w połowie książki nie wiedziałem, na czym ten świat właściwie polega, jakie nim rządzą prawa i zasady. Dwa czy trzy pierwsze rozdziały z kolei to gorączkowe rzucanie nieistotnymi dla całej fabuły faktami, jakby Armentrout próbowała nas wdrożyć, ale nie umiała tego dobrze zrobić. Chaos, chaos i jeszcze raz chaos.
W „Krwi i popiele” zaznacie też masę schematów. Główna bohaterka jest wybraną. Oprócz szram na połowie twarzy, co być może jest próbą zwrócenia uwagi na ideał piękna, która to próba się zdecydowanie nie udała, jest również pięknością. Nie spotkacie w powieści osób „brzydkich”. Sam Hawke to typowy „bed boj”, typ maczo, siłacz, na punkcie którego czytelniczki mają mdleć. I super, ale to już wszystko było. Kreacje bohaterów są naprawdę nieudane i totalnie nieoryginalne. Można by zrobić kopiuj wklej do innego erotyku i nie byłoby żadnej różnicy ani zgrzytów, że zostały wykreowane pod powieść fantastyczną.
Chciałbym jednak wejść w dyskusję z własnym tekstem, ponieważ niektórzy na Poppy mogą spojrzeć jako dobrą kreację bohaterki, idealne odwzorowanie relacji toksycznej, z której nie potrafi się uwolnić. Ja jednak poddaję pod krytykę to zdanie, ponieważ zwyczajnie nie wierzę w taką kreację, jest dla mnie nierealna, po prostu. Może patrzę na świat idealistycznie i ufam utopiom, ale nie znam osoby, której na myśl o seksie miękną nogi, robi się woda z mózgu i która zapomina o wszystkich minusach kochanka, wszystkich kłamstwach, całym otoczeniu i chce tylko zaspokoić swoje pragnienia. To wydaje mi się prymitywne i typowo zwierzęce, to kierowanie się popędem seksualnym.
Armentrout chciała stworzyć silną, kobiecą postać. Wiadomo, w końcu teraz jest era takich bohaterek – i to dobrze, bo są potrzebne! Autorce wyszła jednak bardziej nieśmieszna karykatura. To, jak zachowuje się Poppy, niweczy cały zamysł i tkwiący potencjał na bardzo dobrą postać, która porwałaby za sobą tłumy i była wzorem dla wielu.
Przejdźmy teraz do wątku fantastycznego – tutaj też jest o czym pisać. Tak bardzo boli mnie serduszko, bo gdyby nie wprowadzenie scen erotycznych i romansu, ta książka miałaby OGROMNY potencjał – serio! Na początku zanotowałem sobie, że kreacja świata jest naprawdę fajna, jedynie autorka nie umie nas do niego wprowadzić. Wiele razy powtarzała znane nam już retrospekcje, co było nudne. Poza tym przez całą książkę czytamy o Ascendencji, to słowo czasami pojawia się pięć razy na stronie, a nie wiemy, czym ona tak naprawdę jest. To niezwykle irytujące. W całym wątku fantastycznym tkwi nadzieja, żeby tę serię poprawić. Jeśli Armentrout porzuciłaby sceny erotyczne i zostawiła jedynie trochę romansu, skupiając się na kreacji, ta książka naprawdę mogłaby być dobra. Kiedy były tylko sytuacje związane typowo z wątkiem fantasy, to powieść potrafiła mnie nieźle wciągnąć. Problem jedynie z tym, że takie nieliczne fragmenty to maksymalnie 2 ciągłe rozdziały…
Książka, także w sferze fantastycznej, to niezwykle dużo nieścisłości. Oprócz wspomnianej Ascendencji, samo zachowanie głównej bohaterki było absurdalne. Można to opisać tak, że czasami potrafiła dać sobie radę z armią potworów, a już po walce potknęła się na schodku mierzącym pięć centymetrów. No to albo autorka chce ją wykreować na idealną , albo nie. Poppy to według mnie karykatura, w dodatku nieudolna.
Kolejną niezwykle irytującą mnie rzeczą był wątek miłosny. Boli mnie to, jak bardzo przez niego można popsuć całkiem dobrą kreację głównej bohaterki, która, jak przychodzi co do czego, to mdleje i czerwieni się na widok (a dotyk już w ogóle) Hawke’a. Zwietrzy faceta, a bardziej jego penisa, bo mam wrażenie, że to właśnie na tej części ciała opiera się wątek romantyczny, i koniec. To powielanie krzywdzącego stereotypu kobiety. A w dodatku to wszystko jest takie sztuczne. Można to obrazowo porównać do sytuacji, kiedy autorka pisze językiem współczesnym i nagle wyskakuje z „-Miłujesz mnie, mój ksiąąążęęę????????”.
Zakończenie to kolejna niezwykle słaba część „Krwi i popiołu”. Przede wszystkim było ono przewidywalne i zwyczajnie banalne. Ja po poznaniu kluczowych bohaterów już wiedziałem, co się wydarzy. Zaskoczyła mnie jedna, jedyna rzecz.
Żeby jednak nie było, że wszystko mi się nie podobało. Zawsze staram się szukać dobrych stron, kiedy ich nie ma. Mam wrażenie, że to trochę mój, recenzenta starającego się pisać merytoryczne opinie, obowiązek. Obok wątku fantasty mającego wielki, niewykorzystany potencjał (tak będę to powtarzał x razy, bo mnie to boli…), książka opisuje hipokryzję elity rządzącej i systemów religijnych, które były wymyślane dla i przez kastę władającą, ułatwiając sterowania ciemnym ludem. W „Krwi i popiele” nawet najwyżsi władcy nie są święci.
Wiecie co? Ja już chyba jestem przewrażliwiony na punkcie tych wspomnianych na początku sezonowych bestsellerów i wszelkiego rodzaju chwytów reklamowych służących promowaniu nowości wydawniczych. Napis na okładce głosi „Początek jednego z najgłośniejszych cykli fantasy ostatnich lat”. I cóż, trudno się, niestety, nie zgodzić. Najgłośniejszych z pewnością, ale dobrych? Nie ma szans. Podczas lektury bolało mnie serduszko na myśl, że tak beznadziejna pod prawie każdym względem książczyna jest promowana, a wydanie wielu innych, o niebo lepszych, przeszło bez echa. Zwyczajnie przykro mi obserwować „Krew i popiół” i cały rozgłos z nią związany (ma, o zgrozo, 8 na 10 gwiazdek na Lubimy Czytać…). Ta sytuacja to ewidentny, smutny dowód tego, jaką siłę ma współcześnie pieniądz i dobra promocja; świadczy o tym, że nawet jeśli książka jest beznadziejna, to i tak wespnie się na szczyty popularności, mimo że nigdy na nich się nie powinna znaleźć.
I kolejna sprawa nawiązująca do gatunku i wracająca do napisu z okładki przytoczonego akapit wyżej. Na Lubimy Czytać książkę Armentrout zaklasyfikowano jako fantastykę. I tutaj pojawia się problem. Moim zdaniem powieść to jedynie romans z marnymi elementami nierozwiniętego świata fantastycznego ze zmarnowanym (!!!) potencjałem. Gdyby wykorzystano siłę promocji książki w takimże gatunku [romans], nawet bym po nią nie sięgnął i żył w spokojnej świadomości dobrze spędzonego czasu. Zupełnie nie rozumiem tej klasyfikacji, przecież „Krew i popiół” został wybrany jako romans roku w plebiscycie GoodReads w 2020 (dowiedziałem się, niestety, dopiero podczas lektury). Sama autorka też nazywa ten tytuł jak i całą serię tak zwaną „fantastyką wysoką” [ang. high fantasty]. Po przeczytaniu jednak muszę koniecznie napisać, że zdecydowanie tak NIE jest. To moim zdaniem kolejny chwyt mający tylko nakręcić tę całą (niesłuszną) spiralę popularności.
Mógłbym znieść wszystko i przejść obok tej książki obojętnie, ale ona w dodatku, obok swojej nieskładności, nielogiczności i sztampowości jest zwyczajnie szkodliwa. Tym z większym strachem i skonsternowaniem przyglądam się jej sławie. Nie ma bowiem mojej zgody na promowanie (nie oceniam czy świadome, czy nie) kultury przemocy i gwałtu, toksycznych relacji, uprzedmiotawiania kobiet, paskudnych stereotypów płci męskiej i żeńskiej, a o to właśnie oskarżam ten tytuł. Ta książka to całkowite zaprzeczenie wartości, o jakie współcześnie walczy feminizm. To między innymi przez takie powieści właśnie stoimy jako ludzkość, ale też w części społeczeństwo polskie, w miejscu w sprawach równouprawnienia. Nie byłoby problemu, gdyby głośno i wyraźnie zaprzeczano tym poruszanym wątkom, natomiast tej ostrej negacji, o zgrozo, nie ma. Napiszę więcej – bohaterce to wszystko się podoba. Całą sprawę utrudnia fakt, że narracja jest prowadzona w pierwszej osobie. Gdyby była w trzeciej, można byłoby polemizować i dodać krytykę niezależnego narratora. Autorka dużo zaryzykowała, pisząc w pierwszej osobie. I niestety nie podołała, przegrywając z przytupem.
I jeszcze dla uściślenia: nie mam absolutnie nic do osób, którym się ta książka podobała. Każdy przecież w literaturze szuka czegoś innego – jedni będą chcieli się odmóżdżyć podczas lektury erotyku z wątkiem fantasy, a inni pochylić nad bardziej skomplikowaną „fantastyką wysoką” i to jest OKEJ! Chciałem jednak swoją recenzją zwrócić uwagę i otworzyć oczy czytelnikom, że to obiektywnie jest ZŁA książka i jako ludzkość cofa nas niejako w rozwoju, być może nieświadomie promując chore wzorce. Co jeśli tę pozycję przeczyta osoba będąca w toksycznym związku i mająca jakieś wątpliwości? Czy nie pomyśli, że powinna się cieszyć, tak jak Poppy, skoro bohaterce ta cała sytuacja sprawia przyjemność?
O złych stronach „Krwi i popiołu” można pisać godzinami, a i tak nie znalazłoby się odpowiednich słów i uczuć (tych złych i nieprzyjemnych oczywiście), jakie targały mną podczas czytania i pisania recenzji. To słaba historyjka bez ładu i składu, wypromowana w dodatku w złym gatunku. Książka jest i obiektywnie, i subiektywnie zła. Nie polecam jej czytać nawet za najdotkliwszą karę.