„Jeśli wstajesz rano i w gazecie nie ma twojego nekrologu, to znak, że czas do pracy.” - to zdanie z przewrotnej książki Kariny Bonowicz, które zapadło mi w pamięć. Uwielbiam czarny humor. Jeśli istnieje ktoś, kto śmiał się tyle razy na „Czterech weselach i pogrzebie” oraz na „Zgonie na pogrzebie”, to najprawdopodobniej jest moją bratnią duszą. Kiedyś sądziłam, że Anglicy są mistrzami tego gatunku, ale od dzisiaj wiem, że Polacy w niczym im nie ustępują. Karina Bonowicz w swojej książce pokazała, co oznacza prawdziwy dystans do siebie i otaczającego nas świata i za to ma u mnie szóstkę z plusem.
„I tu jest bies pogrzebany” to historia czterech bohaterów – Niny, hipochondryczki której lista przebytych i możliwych chorób nie ogranicza się jedynie do tych faktycznie istniejących; Jakuba – jej lekarza, którego największą zmorą jest bezsenność, należy dodać, że samotna; Marii – siostry Niny, bojącej się zestarzeć; oraz jej męża Edwarda – pisarza oper mydlanych dla zdesperowanych gospodyń domowych, którego lęk społeczny przewyższa wszelkie wyobrażenia. Ach, nie można zapomnieć o Ryszardzie, ojcu Niny i Marii, przedsiębiorcy pogrzebowym, który narzeka na permanentny brak klientów (martwych, oczywiście) i swojego konkurenta – Tłustego Alberta. Losy wszystkich bohaterów zręcznie się ze sobą łączą, tworząc spójną, przyjemną i bardzo zabawną całość.
Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to do niezrozumiałej dla mnie interpunkcji. Pewne słowa są wypisane drukowanymi literami i niestety to sprawia, że lektura, choć fantastyczna, staje się miejscami irytująca. Nie rozumiem również tego, że książka ma niejako formę scenariusza, choć przecież to beletrystyka w najczystszej postaci. Parę powtórzonych stwierdzeń, takich jak „wycieczka Radia Maryja do TVN-u” (parafraza) również raziło oczy. Jednak całość naprawdę jest świetna i sięgając po tę książkę nie sądziłam, że będę się tak świetnie bawić. Jest ona tak przesycona zabawnymi spostrzeżeniami i porównaniami, że właściwie każda strona tekstu wywołuje niekontrolowany uśmiech na twarzy.
Jeśli nic nas nie śmieszy, to równie dobrze możemy być martwi. W książce Kariny Bonowicz śmieszyło mnie wszystko! Całe szczęście, bo na razie nie zamierzam wspomagać podupadającego interesu Ryszarda i jego córek.